Jestem synem pani Dotti – mówił z zakłopotaniem syn Audrey Heburn, Luca, gdy ludzie z ekscytacją pytali go, czy jest dzieckiem „tej” aktorki – eterycznej, wyjątkowej, na ekranie przyciągającej wdziękiem i magnetycznym pięknem. Nie rozumiał zachwytu, jaki wywoływało nazwisko jego matki. Nie znał filmów: „Rzymskie wakacje”, „My Fair Lady”, „Sabrina” i „Śniadanie u Tiffany’ego”. Nie wiedział, że jego matka zdobyła Oscara za swoją pierwszą ważną rolę i wielokrotnie była nominowana do Nagrody Akademii Filmowej. Był dzieckiem. Nie miał pojęcia, że jego matka była jedną z największych gwiazd kina wszech czasów. Jako dziecko nosił przekonanie, że Audrey to zwyczajna kobieta, żona psychiatry Andrei Dottiego, która z w pełni oddaje się macierzyństwu, lubi gotować, gromadzi przepisy kulinarne i z zamiłowaniem pielęgnuje ogród. Swoje wspomnienia opisał po latach w książce „Audrey w domu. Wspomnienia o mojej mamie”.

Reklama

Właściwie nigdy nie potrafiłem pogodzić tego, jak ja postrzegam mamę z tym, jak postrzegano ją publicznie – wyznał w jednym z wywiadów. - Gdybym był na jej miejscu, miałbym wiele wątpliwości. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym był tak wpływowy i ważny. Może zacząłbym kupować drogie samochody i robić inne szalone rzeczy. Ale moja mama tego nie robiła. Twardo stąpała po ziemi - wyjaśnił.

Gdy Luca był dzieckiem, mieszkali we Włoszech. Hollywood było daleko. Tam zaś nie zapomniano o Audrey Hepburn. Mówiono, że nigdy nie postawiła stopy w niewłaściwy sposób, że Bóg pocałował ją w policzek i stworzył aktorkę wyjątkową – pełną wdzięku, czarującą, szlachetną, a jednocześnie zdyscyplinowaną i zaangażowaną w każdą rolę. Nie kształciła się nigdy w kierunku aktorstwa, za to kochała taniec. We wczesnej młodości uczyła się baletu i wiązała z nim wielkie nadzieje. Film przyszedł do niej sam i pokochał ją od pierwszego wejrzenia.

Wspomniano, że pięknie mówiła, pięknie chodziła, pięknie się ubierała. Miała w sobie coś, czego nie można było się nauczyć. - Audrey Hepburn była aktorką. Wyjątkową. Ale pod jednym względem różniła się od innych gwiazd Hollywood. Nigdy nie lubiła mówić o sobie – powiedział o niej Roger Moore w filmie biograficznym o gwieździe wyreżyserowanym przez Gene’a Feldmana.

Reklama

Gregory Peck wspominał, jak we wczesnych latach 50. reżyser William Wyler zaproponował mu rolę w filmie „Rzymskie wakacje”. Peck był w tym czasie kinowym amantem o niekwestionowanej pozycji. - Na początku sądziłem, że ten film miał powstać z myślą o mnie. Gdy Wyler powiedział mi, że mam zagrać u boku nikomu nieznanej dziewczyny, tancerki baletowej z Londynu, która wcieli się w rolę księżniczki, odparłem: Willie, nikt nie ma lepszego wyczucia od ciebie, ale czy jesteś pewien? – opowiadał Gregory Peck. Wyler pokazał mu dwuminutowy film ze zdjęciami Audrey Hepburn. - Szybko zrozumiałem, że to nie ja będę najważniejszy w "Rzymskich wakacjach". Najważniejsza będzie księżniczka – mówił z nostalgią. Wspominał, że wszyscy na planie byli nią zachwyceni. To on uparł się, by na plakacie reklamującym film, nazwisko Hepburn wydrukowano tak samo dużą czcionką jak jego. - Jeśli tak się nie stanie, wyjdę na idiotę, bo ta dziewczyna dostanie Oscara – przekonywał reżysera i producentów. Tak rzeczywiście się stało. W 1954 r. 25-letnia Audrey Hepburn otrzymała najważniejszą nagrodę amerykańskiego przemysłu filmowego dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej w „Rzymskich wakacjach”.

Audrey Hepburn (a właściwie Audrey Kathleen Ruston) istotnie miała w sobie arystokratyczną szlachetność. Urodziła się 4 maja 1929 r. w Belgii jako córka baronessy Elli van Heemstry i dyplomaty, Anglika Josepha Rustona. Matka przyszłej aktorki ukończyła szkołę dla panien w z wyższych sfer, uczyła się śpiewu i marzyła o karierze śpiewaczki operowej. To ona przekazała córce arystokratyczne maniery. Audrey wspominała w jednym z rzadko udzielanych wywiadów, że urodzona w rodzinie wiktoriańskiej Ella miała surowe podejście do życia. Była jednak silna i przedsiębiorcza. Kiedy wybuchła druga wojna światowa, zastając rodzinę w znajdującej się pod okupacją niemiecką Holandii, mała Audrey nauczyła się, że w życiu nic nie jest pewne. Zapamiętała to do końca życia. Jak wspominał jej syn, Luca, mówiła, że każdy dzień, w którym można się najeść do syta, jest dniem szczęśliwym. Po zakończeniu wojny przeniosła się z rodziną do Londynu.

Reklama

Tymczasem po sukcesie „Rzymskich wakacji” propozycje ról w filmach najważniejszych reżyserów Hollywood sypały się jak z rękawa. W 1954 r. Hepburn wystąpiła w tytułowej roli w filmie „Sabrina” obok Humphreya Bogarta. W 1956 – wystąpiła w filmowej adaptacji „Wojny i pokoju” w reżyserii Kinga Vidora. Rok później spełniła swoje wielkie marzenie i zatańczyła na ekranie z Fredem Astairem w komedii „Zabawna buzia” (reż. Stanley Donen). Najbardziej legendarną ze swoich ról zagrała jednak w 1961 r., wcielając się w Holly Goligtly – po części zabawną, po części tragiczną bohaterkę „Śniadania u Tiffany’ego” na podstawie powieści Trumana Capote w reżyserii Blake’a Edwardsa. Ubrana w czarną suknię Audrey, z naszyjnikiem z pereł, rękawiczkami, misternie upiętą fryzurą i papierosem na niebotycznie długiej fifce stała się ikoną. Hepburn zagrała postać z pozoru płytką, spędzającą czas na zabawie i uwodzeniu milionerów, w rzeczywistości – nieszczęśliwą, kruchą i pełną obaw przed bliskimi relacjami. Muzykę do filmu, w tym legendarną piosenkę „Moon River”, skomponował Henry Mancini. Jak mówił po latach, ten utwór zaśpiewało potem wielu artystów. Ale Audrey Hepburn zrobiła to z niewinną prostotą, a on zachwycił się jej interpretacją.

Hepburn z powodzeniem grała w filmach do późnych lat 60. W 1967 r. razem z Albertem Finneyem zagrali przeżywające kryzys małżeństwo, mające za sobą młodzieńczy etap zakochania. W latach 70. aktorka wycofała się jednak ze świata filmowego, pragnąc poświęcić się macierzyństwu. Podobno niczego tak bardzo nie pragnęła, jak posiadania dzieci. Doczekała się dwóch synów: Seana z Melem Ferrerem i Luki z drugim mężem – Andreą Dottim. W latach 80. zaangażowała się w działalność na rzecz UNICEFU. Podróżowała do najdalszych zakątków świata, walcząc przede wszystkim o lepszą przyszłość dla dzieci z krajów trzeciego świata.

Pod koniec życia podjęła misję. Chciała przyciągnąć uwagę krajów zachodnich w kierunku milionów cierpiących dzieci. (…) To dla nich zaczęła udzielać wywiadów i mówić o sobie – w Holandii, Nowej Zelandii, Australii, Nowym Jorku, a nawet w Hollywood – mówił o niej Roger Moore.

Audrey Hepburn zmarła 20 stycznia 1993 r. w wyniku choroby nowotworowej. Dla świata pozostała jednak ikoną do dziś. Sama mówiła w ostatnich latach życia: Było we mnie coś, co przyciągało uwagę publiczności. Miałam to szczęście, że znalazłam się w odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu, mogąc pracować z tak wspaniałymi reżyserami i aktorami.

Autorka: Malwina Wapińska