Kiedy w sobotni poranek 21 lipca 2012 r. media obiegła informacja o śmierci Andrzeja Łapickiego, prasa i środowisko mówiły jednym głosem – odszedł nie tylko jeden z największych aktorów, ale też wyjątkowa osobowość, dżentelmen. Zestawiano go w jednym rzędzie z Tadeuszem Łomnickim i Gustawem Holoubkiem. Przywoływano anegdoty o słynnym kawiarnianym stoliczku Tadeusza Konwickiego, który Łapicki nazywał "lożą mupetów".

Reklama

"Nasze spotkania były regularne. Podczas nich komentowaliśmy świat i to, co się z nim dzieje. Role były rozpisane dokładnie. Ja byłem zdystansowanym moderatorem, Tadzio sceptykiem, a Holoubek człowiekiem z pasją" – opowiadał aktor.

Łapicki urodził się w Rydze 11 listopada 1924 r. Młodość spędził jednak w Warszawie, gdzie uczęszczał do słynnego Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego. Kiedy wybuchła wojna, miał niespełna 15 lat. Z początkiem okupacji wiąże się ciekawa anegdota związana z młodym Łapickim i wjazdem Hitlera do Warszawy.

Skrzynka na placu

"Hitler jechał w obstawie z Okęcia ul. Grójecką, a ja przysiadłem na jakiejś skrzynce przy placu Narutowicza, miałem z 15 lat. Podszedł do mnie Niemiec i pyta: - A co ty tu siedzisz? - No, bo ja chciałbym Hitlera zobaczyć. Niemiec: - O, to bardzo ładnie postępujesz. Hitler jechał z takim charakterystycznym gestem, który utrwalono na wielu fotografiach: wyprostowana ręka, opierająca się o przednią szybę samochodu. Ale dotknąć, to nie dotknąłem" – wyznał aktor w wywiadzie dla "Polityki". Nietuzinkowość często będzie się przewijać w jego życiorysie.

Reklama

Maturę zdał na tajnych kompletach w 1942 r. Jeszcze w trakcie okupacji rozpoczął studia w tajnym Polskim Instytucie Sztuki Teatralnej. Jak sam później mówił, nie poszedł tam jednak z chęci zgłębiania sztuki aktorskiej, lecz za namową kolegów, którzy zachwalali, że studiują tam najładniejsze dziewczyny. "Nie traktowałem tego poważnie. Nie myślałem o żadnej misji czy powołaniu, nie recytowałem Mickiewicza. Podobało mi się to udawanie" – wspominał w "Przekroju".

W czasie wojny związany z Armią Krajową, brał udział w Powstaniu Warszawskim. Dyplom uzyskał w Łodzi u Aleksandra Zelwerowicza. Na scenie zadebiutował w 1945 r. w krakowskim Teatrze im. Słowackiego, gdzie łódzki Teatr Wojska Polskiego gościnnie pokazywał "Wesele" w reż. Jacka Woszczerowicza. W TWP aktor występował do 1948 r. Od 1946 r. współpracował z Polskim Radiem, gdzie debiutował słuchowiskiem "Lekarz mimo woli" wg komedii Moliera. Rok później został lektorem Polskiej Kroniki Filmowej – przestał nim być dopiero w 1956 r. Był głosem propagandy budowy nowej Polski. Nie przez wszystkich było to dobrze widziane, jednak 23-letni aktor patrzył na to nieco inaczej – zadowolony, że pokonał w konkursie na lektora bardziej doświadczonych aktorów – Czesława Wołłejkę i Jana Świderskiego.

Reklama

"Zwycięstwo połechtało moją próżność. Byłem zadowolony, że mój głos słychać w całej Polsce" – wyjaśniał później. Z czasem jednak zdał sobie sprawę, w czym uczestniczył.

"Jak mam się wytłumaczyć z tego głupstwa?! Przecież nie stał za mną enkawudzista z pistoletem. Nigdy nie byłem w partii, jednak za sprawą kroniki odegrałem niewątpliwie polityczną rolę. Teraz największą karą jest dla mnie wysłuchiwanie czasem siebie, czytającego te kretyństwa. Nie mam nic na swoją obronę" – przyznał po latach.

Teatr radia

W 1949 r. podjął współpracę z Teatrem Polskiego Radia, w którym grał i reżyserował do początku lat osiemdziesiątych. Rok wcześniej związał się z warszawskim zespołem Erwina Axera w Teatrze Współczesnym. Swój pierwszy duży sukces odniósł jako Fred w "Ladacznicy z zasadami" Jeana-Paula Sartre'a.

"Od dzieciństwa lubiłem chodzić do teatru. Mama mnie tam prowadzała. Oglądałem na scenie Mieczysława Frenkla. Nie wiem, czy żyje jeszcze ktoś, kto pamięta jego występy. Poza tym przed wojną istniały teatralne abonamenty szkolne. Świetna idea. Teatr był mi bliski, ale nigdy nie myślałem, że się nim zajmę" – opowiadał w jednym z wywiadów.

W 1957 r. zadebiutował w teatrze jako reżyser, wystawiając we Współczesnym "Uśmiech Giocondy" Aldousa Huxleya. W swoim reżyserskim dorobku miał takie spektakle, jak m.in. "Śluby panieńskie", "Damy i huzary", "Dożywocie", "Mąż i żona" oraz "Zemsta" Aleksandra Fredry. W 2005 r. zrealizował przedstawienie "EuroCity" na podstawie sztuki Fredry "Z Przemyśla do Przeszowy". Mówił, że to było jego "pożegnanie z reżyserią, bo pożegnanie z aktorstwem nastąpiło już dawno".

Trzy lata później Jan Englert namówił go do wystąpienia w reżyserowanym przez siebie "Iwanowie" Antoniego Czechowa w Teatrze Narodowym. Za rolę Matwieja Sjemionowicza Szabelskiego został nagrodzony Feliksem Warszawskim. "Dziękuję Jankowi Englertowi, który wyjął mnie z szafy, otrzepał z naftaliny, kopnął i wypchnął na scenę" – powiedział, odbierając wyróżnienie.

Na filmowym ekranie Łapicki pierwszy raz gościł u Leonarda Buczkowskiego. Grał epizodyczną rolę Konspiratora w "Zakazanych piosenkach" (1946). W latach sześćdziesiątych często grał u Jana Rybkowskiego, ale swoje najlepsze role kreował w filmach Andrzeja Wajdy i Tadeusza Konwickiego.

Grać u Wajdy

W "Salcie" (1965) dostał drobną, lecz świetną rolę pijaczyny, Pietucha. W kolejnym filmie Konwickiego "Jak daleko stąd, jak blisko" (1971) wcielił się w postać Andrzeja, była to główna rola. We "Wszystko na sprzedaż" (1968) był alter ego reżysera tego filmu, Andrzeja Wajdy. U tego twórcy grał również w "Weselu" (1972) Poetę, w "Ziemi obiecanej" (1974) Trawińskiego, a w "Pannach z Wilka" (1979) doktora.

Pomimo że łącznie wystąpił w kilkudziesięciu filmach, często pod okiem najlepszych reżyserów, czuł pewien niedosyt.

"Z pewnością mogę powiedzieć, że film to niespełniona dziedzina mojej działalności. Nie dostarczył mi dostatecznej satysfakcji. Poza +Saltem+, +Jak daleko stąd, jak blisko+ i kilkoma filmami Wajdy, na czele z +Weselem+, które zawsze będzie aktualne, nie wypowiedziałem się jako aktor filmowy w pełni, nie zaistniałem [...] jako reprezentant swojego pokolenia. Film to moja nie wypełniona karta" – przyznał na łamach miesięcznika "Teatr".

Ciekawa wydaje się w tym kontekście sama jego refleksja na temat zawodu aktora: "Kiedy powiedziałem przed laty, że aktorstwo może być prostytuowaniem się, mocno za to oberwałem, choć niewątpliwie jest wystawianiem siebie na sprzedaż. Ale to może być ekscytujące, bo ciągle jest się kimś innym. Szczególnie dla kobiet to bywa fascynujące, bo mają szczególną zdolność przystosowywania się do okoliczności. Potrafią również być w życiu inne dla mężów, kochanków, synów. Może są bardziej bezwstydne? Niewątpliwie bardziej wrażliwe. Dlatego aktorstwo jest zawodem dla kobiet" – podsumował.

Od roku 1983 do 1989 był członkiem zespołu aktorskiego Teatru Polskiego w Warszawie (a później, w latach 1995–1999, zajmował stanowisko dyrektora artystycznego tej sceny). Dwukrotnie też pełnił funkcję rektora warszawskiej PWST (1981-1987, 1993-1996).

"Chciałbym, aby człowiek, jego myśli, jego przeżycia, wszystko, co jest mu najbliższe, zostało pokazane w najlepszej formie na scenie. Do tego trzeba świetnie wykształcić aktorów, podnieść poziom aktorstwa, które niestety upada, do tego trzeba myśli reżyserskiej porządkującej, a nie rozbijającej" – zwrócił uwagę w wywiadzie dla Polskiego Radia.

W latach 1989–1996 był prezesem ZASP. W 1989 r. został posłem na Sejm z ramienia "Solidarności". Ze środowiskiem opozycji demokratycznej związał się na początku lat osiemdziesiątych. Był rozpracowywany przez SB, próbowano zinfiltrować jego najbliższe otoczenie. W 1987 r. został jednym z sygnatariuszy kilku oświadczeń kierowanych do władz PRL.

"Grałem z aktorami, którzy debiutowali w XIX wieku, np. z Aleksandrem Zelwerowiczem. W tym sensie otarłem się o trzy stulecia. XIX w. najbardziej mi się podobał i podoba do dziś, bo wszystko było po bożemu, a człowiek jednak tęskni do porządku" – podkreślił w wywiadzie dla "Polityki".

Aktor zmarł w swoim warszawskim domu 21 lipca 2012 r.

"W życiu i na scenie Łapicki był dżentelmenem. Miał duży dystans zarówno do granych przez siebie bohaterów, jak i do życia. Konserwatyzm w podejściu do sztuki łączył z ciepłym humorem. Poczucie humoru i wyczucie ironii - to były charakterystyczne cechy pana Andrzeja Łapickiego" – pisał krytyk teatralny Jacek Kopciński. "Razem z odejściem Łapickiego odchodzi pewien wspaniały styl grania, prowadzenia roli" - dodał.

"Wniósł do polskiego teatru jakość zupełnie niespotykaną, niepowtarzalną, za skrywaną elegancją, dystansem" – wyznał w rozmowie z PAP Olgierd Łukaszewicz, ówczesny prezes Związku Artystów Scen Polskich.

W 2018 r. ukazały się dzienniki Andrzeja Łapickiego z lat 1984–2005 pt. "Jutro będzie +Zemsta+".(