Kiedy stawiał pierwsze kroki w branży filmowej, często wyobrażał sobie, jak to jest być bardzo znanym. Było mu żal takich osób. Wyobrażał sobie, że nie mogą spokojnie iść ulicą, obdarzać ludzi zaufaniem ani czerpać radości z prostych rzeczy. Kiedy dzięki roli upośledzonego umysłowo Arniego w "Co gryzie Gilberta Grape’a" Lasse Hallströma świat zwrócił na niego uwagę, uznał, że do sławy – jak do wielu innych życiowych okoliczności - można się przystosować. Nawet jeśli 19-letni wówczas Leonardo DiCaprio nie śmiał marzyć o tym, że wkrótce otrzyma za tę drugoplanową rolę nominację do Oscara. "Nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje. Prawdę mówiąc, pamiętam tylko moment, kiedy powiedziano mi, że zostałem nominowany. Byłem niesamowicie podekscytowany, zaszokowany. A później usłyszałem, że galę wręczenia Oscarów oglądają miliardy ludzi na całym świecie. I moją reakcją było: +po prostu nie chcę wchodzić na scenę i wygłaszać przemówienia+. Powiedziałem mojej mamie: +nie chcę tam iść, mamo+" – wspominał na łamach "Variety".

Reklama

Po otrzymaniu nominacji do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej DiCaprio dostawał już role pierwszoplanowe. Zachwycał charyzmą, ale nie miał jeszcze statusu gwiazdy. W 1995 r. wystąpił w "Całkowitym zaćmieniu" Agnieszki Holland jako Arthur Rimbaud. Opowiadając po latach o tej współpracy, reżyserka za każdym razem podkreślała jego niebywały talent. "Leonardo był geniuszem. Jest świetnym, niezwykle utalentowanym aktorem. Kiedy był młody, naprawdę miał w sobie rodzaj geniuszu. Był jak medium otwierające czyjąś duszę. Potrafił zagrać postacie, które były tak daleko od niego. Rimbaud nie był mu bliski, a mimo to był w tej roli tak dobry i pełen wdzięku" – mówiła w wywiadzie dla "Vulture".

Titanic nie zatopił

Międzynarodową sławę zapewniła DiCaprio kreacja Jacka Dawsona w "Titanicu" Jamesa Camerona z 1997 r. I choć cieszył się, że wystąpił w filmie, który "widzowie będą oglądać także za sto lat", związana z tym machina marketingowa przerażała go. "Nikt nie mógł przewidzieć, jaki oddźwięk będzie mieć ten film w wielu krajach. Wzdrygam się, kiedy słyszę własne słowa, bo wiem, że ludzie mają o wiele poważniejsze problemy, ale ziścił się naprawdę dziwaczny scenariusz. Po +Titanicu+ musiałem skupiać się na rzeczach, które nie miały nic wspólnego ze sztuką. Cała ta sprawa z agentami, PR-owcami, menedżerami, która jest stratą czasu i bywa niezwykle frustrująca. Nie masz realnej kontroli nad tym, jak postrzegają cię media i opinia publiczna. Ale nie narzekam. Robię coś, co kocham, i to jest cenny prezent" – zaznaczył aktor, cytowany w książce "The Biography. Leonardo DiCaprio" Douglasa Wighta.

Spełnieniem marzeń okazał się dla Leonardo angaż do filmu "Gangi Nowego Jorku" Martina Scorsese z 2002 r. Młody aktor był na tyle zdeterminowany, by pracować z twórcą "Taksówkarza", że postanowił zmienić agencję na taką, która umożliwi mu bliższy kontakt z nim. "Wspaniale było pracować z kimś, kto rozwijał się jako twórca od wielu lat. Pasja do szczegółów z epoki i kontekstu historycznego odbija się echem w całej filmografii Marty’ego. Usłyszałem o nim, kiedy miałem 16 lat [...]. Wiedziałem, że chcę pracować właśnie z nim" – przyznał, cytowany w publikacji "People in the News. Leonardo DiCaprio" Cherese Cartlidge. Dwa lata później zagrał u Scorsese w "Aviatorze", a w 2006 r. – w "Infiltracji".

Prawdziwy wilk

Nowe możliwości pokazał w 2013 r. w "Wilku z Wall Street" Scorsese, gdzie zagrał brokera Jordana Belforta, który dorobił się fortuny dzięki malwersacjom. Rola, która zaowocowała nominacją do Oscara dla najlepszego aktora pierwszoplanowego, od początku wydawała mu się kusząca. "Upajałem się tą szaloną jazdą, tym statkiem, który po prostu prze do przodu i nie widać na nim śladu zniszczenia. Ci ludzie mają obsesję na punkcie chciwości, bogactwa, hedonizmu i konsumpcji. Nie dbają o nikogo poza sobą. To wielkie szczęście móc zrobić ten film z reżyserem takim jak Marty, który nie osądza tych ludzi, choć nie lubi tego świata. Nie lubi, ale jednocześnie fascynuje go, co takiego w ludzkiej naturze sprawia, że potrafimy być tak destrukcyjni dla innych i dla samych siebie" – stwierdził w wywiadzie dla "The Hollywood Reporter".

2016 r. przyniósł DiCaprio Oscara za pierwszoplanową rolę Hugh Glassa w "Zjawie" Alejandro Gonzáleza Iñárritu. Odbierając statuetkę, wygłosił pamiętne przemówienie dotyczące stanu planety. "Nasza produkcja musiała przenieść się na południowy kraniec Ziemi tylko po to, aby znaleźć śnieg. Zmiana klimatu jest realna, dzieje się właśnie teraz. To najpilniejsze zagrożenie dla naszego gatunku. Musimy współpracować. Musimy przestać zwlekać. Należy wspierać przywódców z całego świata przemawiających w imieniu rdzennych mieszkańców, w tym miliardów biednych ludzi, którzy najbardziej ucierpią z tego powodu. Dla naszych dzieci i dla tych osób, których głosy zostały zagłuszone przez politykę chciwości. Dziękuję wszystkim za tę niesamowitą nagrodę. Nie bierzmy tej planety za pewnik. Nie uważam dzisiejszego wieczoru za pewnik" – zapewnia.

Reklama

Pewnego razu Oscar

Każdy kolejny film z udziałem DiCaprio jest wydarzeniem, które z uwagą śledzi publiczność na całym świecie. Nie inaczej było z "Pewnego razu... w Hollywood" Quentina Tarantino, w którym Leo zagrał gwiazdora seriali Ricka Daltona marzącego o karierze w przemyśle filmowym. Światowa premiera obrazu, która odbyła się w maju 2019 r. w Cannes, była najbardziej wyczekiwaną festiwalową projekcją. Kolejki przed Pałacem Festiwalowym zaczynały ustawiać się kilka godzin przed seansem. Szczęśliwcy, dla których wystarczyło miejsc na widowni, wbiegali do budynku po czerwonym dywanie z okrzykami radości, wiedząc, że są świadkami czegoś wyjątkowego. "Pewnego razu..." było drugą po "Django" z 2012 r. współpracą Leonardo z Tarantino. W rozmowie z "IndieWire" reżyser określił DiCaprio mianem "jednego z najbardziej, jeśli nie najbardziej naturalnie utalentowanego aktora swojego pokolenia", z którym kiedykolwiek pracował.

Wyczekiwana była również - odkładana w czasie ze względu na pandemię - premiera "Nie patrz w górę" Adama McKaya. Obecnie film można oglądać w kinach, a od 24 grudnia będzie dostępny na Netfliksie. DiCaprio stworzył w nim postać profesora Randalla Mindy’ego, który razem z doktorantką Kate Dibiasky (graną przez Jennifer Lawrence) odkrywa, że w stronę Ziemi zmierza zabójcza kometa. Rola ta zapewniła mu w poniedziałek nominację do Złotego Globu dla najlepszego aktora w komedii lub musicalu. Dzięki niej znalazł się też na ósmym miejscu opublikowanej pod koniec listopada listy oscarowych przewidywań portalu "Variety" w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy. Czy ten typ ostatecznie zamieni się w nominację - dowiemy się 8 lutego 2022 r. Jednak niezależnie od tego nadchodzący rok zwiastuje wielki powrót Leonardo DiCaprio na ekrany kin.

Zobaczymy go obok Roberta De Niro i Lily Gladstone w "Killers of The Flower Moon" Scorsese, adaptacji książki non-fiction "Czas krwawego księżyca" Davida Granna. Akcja rozgrywa się w latach dwudziestych XX wieku w Oklahomie zamieszkiwanej przez Indian Osagów. Członkowie tego plemienia padają ofiarą brutalnych morderstw po tym, jak na terenie odkryto złoża ropy naftowej. "Możliwość opowiedzenia tej historii w miejscu, w którym wydarzyły się te rzeczy, jest kluczowa, aby dokładnie przedstawić czas i ludzi. Cieszymy się, że możemy rozpocząć współpracę z lokalną obsadą i ekipą, by ożywić tę historię na ekranie i uwiecznić okres w amerykańskiej historii, o którym nie należy zapominać" – napisał Scorsese w oświadczeniu, cytowanym przez "IndieWire".

Twórca "Irlandczyka" pracuje również nad filmem o Theodorze Roosevelcie "Roosevelt", w którym DiCaprio zagra tytułową rolę. Jak podaje portal Gizmo Story, obraz ma ukazywać "przemianę Roosevelta ze szczupłego, rozpieszczonego nowojorskiego przywódcy politycznego z wykształceniem uzyskanym na Uniwersytecie Harvarda w umięśnionego dowódcę generała Rough Riders". Na razie nie wiadomo, kiedy obraz będzie można oglądać w kinach.

Trwa ładowanie wpisu