Oglądaliśmy ją m.in. w "Sekretarce", "Przedszkolance" i "Szalonym sercu" - za rolę dziennikarki Jean Craddock w tym filmie otrzymała nominację do Oscara. Złoty Glob zapewniła jej kreacja bizneswoman Nessy Stein w serialu "Uczciwa kobieta". Teraz Maggie Gyllenhaal stanęła po drugiej stronie kamery i przyznaje, że od zawsze czuła się reżyserką, tylko nie miała odwagi przyznać się do tego przed samą sobą. Punktem zwrotnym okazała się dopiero praca na planie serialu "Kroniki Times Square", emitowanego w 2017 r. w HBO. Po niej miała już pewność, że reżyseria jest zajęciem dla niej.
Wybór historii, którą chciała opowiedzieć, nie był trudny. Kilka lat temu zafascynowała ją książka włoskiej pisarki Eleny Ferrante "Córka" i to właśnie ją postanowiła przenieść na ekran. Główną bohaterką jest pochodząca z Wielkiej Brytanii 40-letnia Leda (w tej roli Olivia Colman), która na co dzień wykłada na uniwersytecie. Poznajemy ją w momencie, gdy przyjeżdża do greckiego kurortu na samotne wakacje. Spędza na plaży całe dnie, nie szukając towarzystwa. Gdy obok niej rozkłada się hałaśliwa, amerykańska rodzina, jest poirytowana i z wyraźną niechęcią przesuwa leżak, by zrobić miejsce dla przybyszy. Chce w spokoju czytać książki, sączyć drinki i obserwować otoczenie. W pewnym momencie wzrok Ledy kieruje się na młodą Ninę (Dakota Johnson) wypoczywającą nad brzegiem morza z kilkuletnią córką Eleną.
Kiedy któregoś dnia podczas kłótni z partnerem Nina spuszcza córkę z oczu, dziewczynka znika. Wszyscy plażowicze włączają się w poszukiwania. Leda znajduje Elenę bawiącą się lalką nieopodal plaży. Tym samym zjednuje sobie przychylność jej mamy. Pytana przez Ninę o swoje życie rodzinne, odpowiada oszczędnie: "mam dwie dorosłe córki". Dzięki retrospekcjom dowiadujemy się, że jako młoda matka Leda bardzo dotkliwie odczuła, że wychowywanie dzieci uniemożliwia realizowanie w pełni ambicji zawodowych. A to właśnie na pracy chciała się w tamtym czasie skupić.
Bohaterka naprawdę stuknięta
Jak wspominała Gyllenhaal w Wenecji, podczas lektury "Córki" złapała się na myśli, że "jej bohaterka jest naprawdę stuknięta". "A w następnej milisekundzie przyszło mi do głowy, że czuję się z nią w jakiś sposób związana, że ja też trochę taka jestem. I wiele innych osób również ma podobne odczucia, tylko o tym nie mówi. To są sekretne prawdy o kobiecym doświadczeniu. Zapytałam siebie, co jeśli zamiast siedzieć sam na sam z książką usiadłabym naprzeciwko własnej matki, męża, córki i ujawniła te myśli? Wydało mi się to jedną z tych ekscytujących, niebezpiecznych rzeczy, których trzeba spróbować" – mówiła podczas konferencji prasowej.
Tworzenie scenariusza na podstawie powieści okazało się łatwiejszym zadaniem niż początkowo sądziła. Porównała je do pracy aktorskiej. "Aktorzy dostają scenariusz i muszą określić, co jest jego esencją. Dlaczego w filmie jest właśnie tak, a nie inaczej i jak to się łączy z ich postacią. Ja znalazłam podobne ćwiczenie. Przyjęłam, że rozdział książki jest – powiedzmy – sceną. I stawiałam sobie pytania: jaki jest cel tej sceny? O co w niej chodzi? Na początku, niczym solidny student, pracowałam zgodnie ze strukturą książki. Później pozwoliłam sobie na więcej luzu i wtedy scenariusz zaczął się klarować" – wyjaśniła reżyserka.
Wszystkie odcienie macierzyństwa
Dodała, że "The Lost Daughter" opowiada o wszystkich odcieniach macierzyństwa. "Chcieliśmy pokazać zarówno ogromną radość i miłość – bo sądzę, że Leda jest pełna miłości do swoich dzieci – jak również prawdę o ciemności i desperacji, które także zawierają się w rodzicielstwie" – podkreśliła Gyllenhaal.
Olivia Colman przyznała, że Leda to bohaterka, którą wolelibyśmy utożsamiać z każdym, byle nie ze sobą. "Stojąc na tarasie przed konferencją, pomyślałam, że mogłabym upuścić na ziemię coś naprawdę ciężkiego. Nie zrobiłam tego, bo coś w środku mnie powstrzymało. Ale jest w tej postaci coś, co uświadamia, że możesz zrobić coś, czego nie powinieneś. To intrygujące zagrać kogoś, kto robi to, czego ja bym nie zrobiła. Zresztą chyba wszyscy odczuwamy to podobnie" – podsumowała.
Po pokazie premierowym twórcy "The Lost Daughter" zostali uhonorowani przez publiczność czterominutową owacją na stojąco. Film zachwycił także krytyków. Według Jessiki Kiang ("IndieWire"), jest to historia "tak elektryzująca, że wydaje się, jakby od początku była scenariuszem filmowym". Pete Hammond ("Deadline") zwrócił uwagę na wspaniałą kreację Olivii Colman. "Nie sposób powiedzieć wystarczająco wiele o głębokim, wciągającym występie Colman, którego najbardziej odkrywczymi momentami nie są słowa, a rozdzierająco wyrazista twarz kobiety pogrążonej w kryzysie sumienia" – stwierdził. Z kolei w ocenie Xana Brooksa ("The Guardian") kierunek, w jakim zmierza akcja, trochę zaskakuje, ale na koniec okazuje się "satysfakcjonujący". "W sumie nie jestem przekonany, czy dramat Gyllenhaal to coś więcej niż burza w filiżance. Ale co to za filiżanka, co to za burza! Kiedy huragan Colman wieje od morza, upewnij się, że twój dach i okna są w dobrym stanie" – napisał.