Otrzymał pan ostatnio nagrodę Yach Film Festiwal za kreację aktorską w teledysku "Polsko" do piosenki Krzysztofa Zalewskiego. Cieszy to pana?
Daniel Olbrychski: To najbardziej zdumiewające wyróżnienie, jakie otrzymałem w ostatnich latach mojej kariery. Tak samo zdumiewające, jak zaproszenie do tego teledysku.
Dlaczego?
Nie miałem pojęcia, czy się w ogóle nadaję do czegoś takiego. Kiedy zobaczyłem, o co chodzi, kiedy postawili mnie przed kamerą i coś tam wykrzyczałem, to nie spodziewałem się, że będą takie miłe tego konsekwencje, że to się będzie podobało, że będzie tak często oglądane, a do tego zostanie nagrodzone na tym festiwalu. Gdybym wiedział o tym wcześniej, to może bym pojechał osobiście tę statuetkę odebrać.
Skoro to zaproszenie od Zalewskiego było tak zdumiewające, to dlaczego pan się zgodził?
Bo młody człowiek mnie zaprosił (śmiech). A ponieważ jest synem mojego serdecznego przyjaciela Staszka Brejdyganta, uznałem, że jak młody, zdolny prosi i tak sobie mnie w tym swoim świecie wyobraża, to przyjechałem na godzinkę, bo tyle to nagranie trwało, i zagrałem, jak umiałem najlepiej.
I tylko dlatego, że młody człowiek poprosił? Za chwilę może się ustawić kolejka takich młodych, chętnych.
Może tak być, ale ja nie zawsze się będę nadawał (śmiech). No dobrze, poza tym, że poprosił młody i syn przyjaciela, stwierdziłem, że to bardzo ważny tekst, więc go wykrzyczałem.
"Musisz bardzo kochać mnie/Skoro mówisz mi/Co mam robić i z kim". Mocne słowa.
Protest song, który bardzo dobrze rozumiem. Też nie podoba mi się to, co dzieje się w Polsce. Mimo że z autorem tej piosenki dzieli nas różnica pokolenia, to się z tymi słowami mocno utożsamiam. Jestem przeciwko temu, co dzieje się w naszym kraju, przeciwko ludziom, którzy uznają, że mają prawo dyktować innym spojrzenie na świat, na ojczyznę. To jest według mnie bardzo konkretny tekst polityczny.
To jak się panu żyje w tej współczesnej Polsce?
Nie podoba mi się ta Polska. Nie tylko obóz rządzących, ale i społeczeństwo, które tak zdecydowało, a jeszcze bardziej to, które wzruszyło ramionami i stwierdziło, że nie warto brać udziału w tak ważnych momentach, jakimi są wybory. Skoro ponad połowa Polaków nie skorzystała z tej możliwości, to nie jest społeczeństwo, z którym się utożsamiam. Jest zupełnie inne, niż z czasów mojej młodości, gdy to Solidarność decydowała, jaka Polska będzie. Mam wrażenie, że marnowane jest to, co się udało w 1989 roku. Społeczeństwo popiera tych, którzy w pewien sposób chcą wrócić do tego, co było. To nie są moi politycy, nie są reprezentantami mojego sposobu myślenia, są mi kompletnie obcy a część społeczeństwa, która ich popiera, bardzo mnie rozczarowuje i zdumiewa swoją bezmyślnością, brakiem wiedzy historycznej, brakiem wyobraźni wreszcie.
Ale oddali swój głos w demokratycznych wyborach…
Ja też oddałem swój głos i mam prawo do wyrażania swoich poglądów, chociaż wydaje się, że jestem w mniejszości, której się to nie podoba, bez względu na to, czy to będzie trwało, czy ludzie się wreszcie obudzą i zdecydują inaczej.
Część się obudziła i protestuje, chodząc na marsze, stojąc pod Sejmem.
Ale widocznie nie umieją zmienić tej rzeczywistości, nie maja liderów. Rzeczywistość zmieniają wybory, a w trakcie nich połowa wyborców została w domu albo na działce, bo było ciepło. Dlatego przyjemnie jest od czasu do czasu wziąć udział w proteście artystycznym, jak ten Krzysia. Przypomina mi się moment, gdy w moim domu Tadeusz Konwicki słuchał piosenek rosyjskiego pieśniarza Władimira Wysockiego. Słuchał, słuchał i nawet jego twarz wyrażała, że słuchał ze wzruszeniem, po czym stwierdził, że gdyby oni, czyli Rosjanie, zamiast śpiewać, wzięli kałasznikowy do ręki i ten ustrój zmienili, to by go to jeszcze bardziej wzruszyło. Miał rację. To piękne śpiewanie Wysockiego nie przekładało się na zmiany systemowe. A kiedy w końcu nastąpiły, kiedy przestał istnieć Związek Radziecki, to społeczeństwo rosyjskie dalej wyraźnie pokazuje, że lubi być brane za pysk, że bez cara, jakby on się nie nazywał, nie umie istnieć i decydować samo o sobie. Musi to ktoś robić za nich.
Pana zdaniem z nami Polakami jest podobnie?
U nas jest trochę inaczej. Jesteśmy raczej społeczeństwem anarchistycznym, trudnym do okiełznania, ale nasze wybory są czasem tak zasmucające jak w tej chwili sondaże przedwyborcze. Zasmucają mnie chyba bardziej, niż postawa konkretnych osób.
A bywa pan jeszcze na marszach KOD?
Często bywałem. Jeśli będzie jakiś, z którym się będę chciał mocniej utożsamić, to przypuszczam, że znajdę czas, aby się na nim pojawić.
A z tym, co teraz głosi, się pan nie zgadza?
Zgadzam, utożsamiam się, uważam, że należy chodzić, bo dobrze jest pokazywać i sobie, i innym, że jest nas wielu myślących podobnie. Pokazywać obserwatorom i władzy, że znaczna część społeczeństwa myśli inaczej niż wybrani rządzący.
A w zbiórce na Mateusza Kijowskiego wziął pan udział?
Nie dorzuciłem się, przegapiłem, bo też nie jestem człowiekiem, który jest aktywny w internecie i bierze udział w takich akcjach. Mateusz jest moim sąsiadem, więc go przy okazji zapytam, czy ma kłopoty i czy można mu pomóc.
A jak się pan zapatruje na reformę sądownictwa?
Na naszych oczach dzieje się skuteczna próba zmiany systemu z demokratycznego na autorytarny. Te wszystkie elementy, które budują zdrowe społeczeństwa, są nam po kolei odbierane, jak wynika z sondaży przy znacznej akceptacji społeczeństwa. Reforma sądownictwa idąca w celu zawłaszczenia niezależności sądów jest konsekwencją metod, jakimi ta władza operuje. Trzeba przeciwko temu protestować. Europa oceniła to jednoznacznie. Poza tym protestować trzeba, aby przygotować się do wyborów. Wie pani, jakie jest najczęściej zadawane mi pytanie na spotkaniach?
Jakie?
Co to jest "patriotyzm"?
I co pan odpowiada?
W moim pojęciu patriotyzm dziś to jak najszybsze odsunięcie od władzy partii, która niszczy kraj. To dla mnie dziś główne znaczenie tego słowa.
Myśli pan, że po wyborach władza się zmieni?
Mam taką nadzieję. Oczywiście prawdą jest, że inne partie, a głównie PO, się zagapiły. Zachowały jak syte koty, które uważały, że jesteśmy demokratyczni i wszystko zostanie po staremu. Nie zauważyli, że znaczna część społeczeństwa jest nie do końca z tego, co się dzieje, zadowolona. Konsekwencją tego była ich przegrana. No cóż, mądry Polak po szkodzie. Chociaż już raz odsunęliśmy PiS od władzy, niech więc inne przysłowie kto chce ode mnie kupi, że Polak i przed szkodą i po szkodzie głupi.
Pan pójdzie na kolejne wybory?
Oczywiście, że tak. To mój obowiązek.
A jeśli pana kandydat poprosi o wsparcie podczas kampanii?
Od dawna mam uporządkowane kierunki myślenia. Głosuję zgodnie z własnym sumieniem i tak jak uważam, że trzeba. Jeśli więc ktoś, kogo poglądy są mi bliskie, poprosiłby mnie o wsparcie, to pewnie bym się zgodził.
Syna znajomych, czyli Rafała Trzaskowskiego, w wyborach na prezydenta Warszawy?
Gdybym był z Warszawy, to bym na niego głosował. Wspierałem go w kampanii, gdy kandydował na europosła. To bardzo mądry młody człowiek. Jestem całym sercem za nim.
Więc uważa pan, że artyści, w tym aktorzy, powinni zabierać głos w takich sprawach?
Nie wiem, czy mają aż taki wpływ na obywateli, ale nie uważam, że powinni od tego stronić.
A jak ma się dziś dziedzina najbliższa pana sercu, czyli kultura?
Resort kultury nie jest zasiedlony przez najmądrzejszych ludzi. Kultura natomiast zawsze dawała sobie radę, nawet w czasach, kiedy próbowano podporządkować ją jedynie słusznej linii partyjnej. Ja się o nią specjalnie nie martwię, bo czy będzie taki, czy inny minister kultury, to nie ma większego znaczenia.
A jak sprawdza się, według pana, minister Gliński?
Jest, moim zdaniem, jednym z najgorszych ministrów, jakich miałem okazję obserwować w swoim długim życiu, wliczając w to wszystkich ministrów kultury w PRL-u, w tym jednego z najlepszych w tym okropnym czasie dla Polski, czyli Józefa Tejchmę. To za jego czasów Wajda zrobił "Człowieka z żelaza" i "Człowieka z marmuru".
Czego brakuje ministrowi Glińskiemu?
Wszystkiego. Inteligencji, charyzmy, uczciwości. Jest nijaki. Nie ma w sobie ani polotu, ani odwagi do podejmowania trudnych decyzji. Bardziej dba o to, co o nim pomyśli jego szef Jarosław Kaczyński, niż o to, co dobrego zrobić dla kultury. Ale to dotyczy chyba wszystkich resortów. A kultura da sobie radę i bez niego i z nim. Chociaż szkód narobił już sporo, a kto wie, co jeszcze przed nami.
Zastanawia się pan, jak pod nowymi rządami będzie działał PISF?
Pewnie będzie tak, że większe budżety będą miały te produkcje, które będą bliskie obozowi rządzącemu. Ale to już wiemy.
Pan na brak propozycji nie narzeka?
Mam ich dość dużo. Przychodzą z całej Europy, a to, że nie mam ich na przykład z TVP, to mnie jakoś specjalnie nie martwi, bo miałbym raczej kłopoty z tym, jak w grzeczny sposób odmówić. Mimo że odmówiłem występowania po aneksji Krymu na terenie obecnej Federacji Rosyjskiej, to Rosjanie znaleźli sposób, by ze mną pracować i ostatni film produkcji rosyjski-angielskiej z moim udziałem był kręcony na Łotwie.
Nie cieszyłby się pan, gdyby Jacek Kurski wyciągnął rękę na zgodę i powiedział: "Panie Danielu, zapraszam"?
Myślę, że nic takiego nie nastąpi. Nie szukam kontaktu z TVP. Miałem ostatnio propozycję udziału w "Pytaniu na śniadanie" i promocji najnowszego filmu "Studniówka", w którym zagrałem. Odmówiłem, bo uważam, że chodzenie na Woronicza jest wstydem.
Zerka pan na to, co emituje TVP?
Bardzo lubimy z żoną oglądać stare polskie seriale i skoki narciarskie. Wiadomości nie oglądam. Programy informacyjne są w telewizji publicznej na haniebnym poziomie, więc przełączam na Polsat albo TVN. Podobnie jest niestety z radiową Trójką. Magda Jethon to nasza bliska koleżanka, bez niej Trójka to słaby program. Bez niej i wielu wybitnych dziennikarzy, którzy odeszli, albo których do tego odejścia nakłoniono.
Pan jest postrzegany jako ten, który stawia sprawy na ostrzu noża.
To był jeden skrajny przypadek. Mieliśmy z Anią Chodakowską zagrać w Teatrze Narodowym spektakl "Kwartet". Wydawało się, że się dogadamy artystycznie, bo to znakomita aktorka. Ale nie da się próbować bez rozmów przy herbacie o tym, co się zdarzyło wczoraj albo co usłyszeliśmy w telewizji. Właśnie te rozmowy mocno nas poróżniły. Nie dało się dalej próbować.
Co, według pana, poza polityką należałoby zmienić w Polsce?
Od lat powtarzam, że należy usprawnić służbę zdrowia. Chociażby wprowadzić symboliczną opłatę za wizytę u lekarza, czy wypisanie recepty. W Czechach na przykład taki system dość dobrze funkcjonuje.
Będzie się pan przyglądał nowemu ministrowi zdrowia? Co według pana powinno być dla niego priorytetem?
No chociażby to, co powiedziałem przed chwilą. Ale nie sądzę, by miał odwagę. Zresztą może symboliczne nawet opłaty były by niekonstytucyjne. Konstytucja gwarantuje przecież bezpłatną opiekę zdrowotną.
A poza tym?
Oznakowanie polskich dróg! Jest ciągle skandaliczne. Dzięki temu mielibyśmy mniej ofiar na drogach. Próbowałem to wytłumaczyć ministrowi Nowakowi, ale zaraz po naszej rozmowie przestał być ministrem. Otrzymał ode mnie sześć stron odręcznie napisanych uwag, co jako kierowca widzę i co według mnie należałoby zmienić.
To może przekaże pan te notatki obecnemu ministrowi?
Niekoniecznie. Chociaż jako niegdyś kierowca rajdowy, w dodatku kierowca jeżdżący 50 lat bez wypadku, miałbym wiele do powiedzenia.
Odzyskał pan już prawo jazdy?
Będę je miał z powrotem za kilka miesięcy. Na razie moim kierowcą jest żona. Za swoją jazdę pod wpływem alkoholu przeprosiłem i nigdy już tego błędu nie popełnię. Radzę wszystkim, aby zanim wsiądą za kierownicę, kupili alkomat i sprawdzili, czy po wieczorze towarzyskim następnego dnia mogą prowadzić.
A co pan powie tym, którzy wysyłają pana na emeryturę albo do Skolimowa?
Dopóki mnie angażują, to się nigdzie nie wybieram. A do Skolimowa jeżdżę i odwiedzam znajomych.
Jak Pan wchodzi w ten Nowy Rok?
Mam dwie refleksje; wspaniałą i haniebną. Wspaniała to WOŚP Jurka Owsiaka, któremu należy się Pokojowa Nagroda Nobla.
Haniebna – to kwintesencja podłości europosła Czarneckiego w wypowiedzi na temat Pani Róży Thun. Podłości bronionej zawzięcie przez jego kolegów partyjnych i co gorsza, przez obecnego premiera. No ale: "Niech się rojami podli ludzie plemią, nie będę z nimi" Juliusz Słowacki.