Uroczysty pokaz "Café Society" otworzył tegoroczny festiwal w Cannes. Wcześniej obraz zobaczyli dziennikarze. Podczas spotkania z nimi Woody Allen, pytany o robienie w filmów w jego wieku, odparł z humorem, że ma zamiar być reżyserem "dopóki znajdą się ludzie na tyle głupi, by dawać na nie pieniądze". Amerykański twórca chyba nigdy z ich pozyskiwaniem nie miał problemów, a i teraz nie powinno być inaczej, bo "Café Society" – romantyczna historia miłosna rozgrywająca się w latach 30. XX wieku między Hollywood a Nowym Jorkiem – bardzo się na słynnym festiwalu podoba.
Krytycy nie szczędzą pochwał 80-letniemu twórcy, pisząc, że Allen zaczarował Cannes. Bohaterem "Café Society" jest młodzieniec (Jesse Eisenberg), który w latach 30. wraz z ukochaną Teresą (Kristen Stewart) przyjeżdża z Nowego Jorku do Fabryki Snów w poszukiwaniu pracy w przemyśle filmowym. Oczarowany światem hollywoodzkiej society nie dostrzega, że dziewczyna podoba się również jego wpływowemu szefowi (Steve Carell).
– Wydawało się, że w mocno skompromitowanym, ogłupiającym gatunku, jakim jest komedia romantyczna, niewiele już da się zrobić. Tymczasem 80-letni artysta zaserwował widzom opowieść bezpretensjonalną, pełną uroku i mądrą. Z dystansem do świata, no i – jak to u niego – bez happy endu. Bo przecież w życiu one nie zdarzają się często – pisze dziennikarka "Rzeczpospolitej" Barbara Hollender. – "Café Society" przypomina trochę początkującą żydowską prostytutkę graną przez Annę Camp – brak mu osobowości, ale ma wystarczająco dużo uroku, żeby przymknąć oko na dłużyzny i dziwaczną perukę Corey'a Stolla – ocenia Marta Bałaga w Stopklatce, a Tadeusz Sobolewski nazywa ten obraz "melancholijnym komentarzem Allena do życia, które jest ciekawe jak kino". – Mówić o tym z taką lekkością to wielka sztuka – czytamy w portalu wyborcza.pl.
Błyskotliwe i zabawne, ale też zmuszający do refleksji "Café Society" na ekrany polskich kin wejdzie 12 sierpnia 2016 roku. Lista aktorów, którzy w nim zagrali jest – jak zwykle u Allena – imponująca: Kristen Stewart, Blake Lively, Jesse Eisenberg, Steve Carell, Parker Posey. I oczywiście sam reżyser, który – zdaniem festiwalowych krytyków – wszedł do słynnego pałacu jako legenda, a wyszedł jako triumfator…