Anna Sobańda: Praca nad scenariuszem do "Obcego nieba" trwała dość długo, czy dla aktora to komfortowa sytuacja?
Agnieszka Grochowska: Scenariusz powstawał szybko, ale od momentu jego napisania, do realizacji filmu faktycznie minęło trochę czasu.
To było dla mnie ciekawe doświadczenie - dwa lata przed pierwszym klapsem wiedzieć, że będę to grała. I choć przez ten czas nie przygotowywałam się dzień i noc, to miałam świadomość, co to jest za postać, jak ten scenariusz się zmieniał, jak zmieniały się sceny.
W zawodzie aktora trudno powiedzieć, odkąd dokąd trwa przygotowanie do roli. Jeśli przez tak długi czas się wie, że będzie się częścią tej historii, to coś się w człowieku odkłada, a doświadczenia zbierane po drodze mają duży wpływ na efekt końcowy.
Czy w ramach przygotowań spotkała się pani z rodzinami, którym szwedzka opieka społeczna zabrała dziecko?
Nie. Spotkaliśmy się natomiast z psychologiem. Chcieliśmy skonsultować niektóre sceny, ale bardziej w kwestii konfliktów i napięć, które mogą występować u pary, która coraz bardziej się od siebie oddala, mechanizmów, które działają, kiedy ludzie się nie dogadują. Okazało się, że sceny w scenariuszu są wiarygodne, a prawdopodobieństwo zachowań głównych bohaterów bardzo duże.
Spotkań z takimi rodzinami jednak nie mieliśmy i prawdę mówiąc nie wiem, czy ktokolwiek z nas by tego chciał. Scenariusz jest inspirowany wydarzeniami, które miały miejsce, złożony jest z różnych historii. Te historie mają bardzo często przykre zakończenie, to znaczy walka o dzieci trwa latami i chyba nikomu w Szwecji nie udało się wygrać takiego procesu. Dlatego myślę, że spotykanie ludzi, którzy przez to przeszli bądź wciąż przechodzą, byłoby zbyt trudne, a nawet krępujące.
Darek, pisząc scenariusz, oczywiście zrobił kompletną dokumentację. Był w Szwecji, rozmawiał z człowiekiem, który jest pierwowzorem postaci granej przez Jana Englerta, czyli polskiego adwokata pracującego w Szwecji. To prawdziwa osoba i zdania, które wypowiada Jan Englert w tym filmie, to zdania, które padły z ust tego prawnika.
Czyli emocje matki, której zabierane jest dziecko z zupełnie niezrozumiałego dla niej powodu, musiała pani znaleźć w sobie. Czy zdarzało się, że w trakcie pracy nad filmem pojawiały się reakcje, które panią zaskakiwały?
Cały czas. Bałam się tego. Nie pamiętam, żebym wcześniej czuła w sobie taki opór. Gdyby ktoś zapytał mnie wówczas, co czuję i miałabym szczerze odpowiedzieć, to powiedziałabym, że nie chcę tego robić. Nie chcę w to uwierzyć. Ten zawód na tym dla mnie polega, że trzeba uwierzyć choć na chwilę, że to jest twoje życie, że to jesteś ty. W momencie, kiedy człowiek ma doświadczenie rodzicielstwa, to jest straszne. Momentami nie miałam żadnej kontroli nad swoimi emocjami. To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Do tej pory wydawało mi się, że profesjonalnie uprawiając swój zawód, kontroluję to, co robię. A tutaj naprawdę były takie sytuacje, że po iluś godzinach przygotowania się do scen, miałam czarno przed oczami i orientowałam się, że walę pięściami w ścianę. Naprawdę to robię. Wyskakiwał korek i nie dało się tego powstrzymać.
Sytuacja głównych bohaterów w filmie przypomina nieco klimat kafkowskiego "Procesu". Opieka zabiera Basi i Markowi córkę, ale nie informuje ich o niczym. Nie wiedzą, gdzie jest ich dziecko i dlaczego zostało im odebrane.
Jest blokada informacji, a zarzuty wobec rodziców nie padają aż do końca. Oni wiedzą, że będzie proces, ale nie mają pojęcia, przed czym będą musieli się bronić, o co będą oskarżeni. To niesamowicie frustrujące.
Z drugiej strony jednak, w tej instytucji nie pracują potwory, które chcą robić dzieciom i ich rodzicom krzywdę. To wszystko dzieje się chyba w dobrej wierze.
To w tej historii jeden z najistotniejszych aspektów. Wszyscy działają w dobrej wierze. Nasi bohaterowie konfrontują się w urzędzie socjalnym z urzędnikiem, który jest normalnym, fajnym człowiekiem. Mimo to, nie mogą się porozumieć, bo cały czas stoi między nimi mur procedur, regulacji i zasad. Ten człowiek nie ma złych intencji, ale działa w ramach określonego systemu, w który wierzy i który reprezentuje. Systemu, który ma chronić dzieci, ale czasem niestety popełnia błędy.
To jest także film o zderzeniu kultur. Skandynawia jawi nam się jako bardzo opiekuńcze i socjalne społeczeństwo, niemalże raj na ziemi. Tymczasem okazuje się, że nie wszyscy się w tym idealnym społeczeństwie odnajdują, bo cena za życie w nim bywa wysoka.
Tak, to jest bardzo ciekawe. To jest także kwestia różnic temperamentalnych. My Polacy jesteśmy bowiem odbierani tam jako naród o niemal południowym temperamencie. Okazywane negatywne emocje często odbierane są jako zachowanie agresywne. Reakcje dla nas normalne niekiedy nie mieszczą się w kanonie zachowań. Kulturowo to są odmiennie planety. Stąd mogą wynikać dramatyczne w skutkach nieporozumienia.
To jest też ciekawe w kontekście tematu imigracji. Bo okazuje się, że na przykład model wychowania, normalny w jednym społeczeństwie, w innym zostaje uznany za niedopuszczalny. Pojawia się więc problem wpasowania w to nowe społeczeństwo, w którym imigrant chce żyć.
Na styku różnych kultur to jest tym trudniejsze, bo te kody mogą być zupełnie inne. Szwecja jest świetnym krajem, z pewnością jednym z najlepiej zorganizowanych w Europie. Bardzo byśmy chcieli wiele elementów, które tam działają, przenieść do Polski. Nagle okazuje się jednak, że za życie w tym bezpiecznym społeczeństwie i tym wygodnym kraju, czasem trzeba zapłacić najwyższą cenę elementarnej wolności.
To jest pytanie, które dotyczy nas wszystkich, nie tylko Szwecji. Czujemy się wolni, ale do jakiego stopnia to prawda? Żyjemy przecież w świecie, w którym niemal każdy nasz krok jest monitorowany. I pojawiają się pytania, jak w tym funkcjonować, jak wychowywać dzieci, czy państwo powinno w to wychowanie ingerować, czy też nie.
W filmie, poza polską obsadą, występują także aktorzy szwedzcy. Czy te różnice kulturowe dało się wyczuć w trakcie pracy na planie?
Troszkę tak, ponieważ oni mają inny styl pracy. Oczywiście są to wspaniali, bystrzy, inteligentni bardzo utalentowani ludzie, nawiązaliśmy z nimi bardzo fajny kontakt. Dało się jednak odczuć pewne różnice. Wydaje mi się, że jesteśmy dużo bardziej bezpośredni. Łatwo okazujemy emocje zarówno te pozytywne, jak i negatywne.
W filmie pojawia się scena, w której Marek i Basia, polscy imigranci, którym szwedzka opieka społeczna zabrała dziecko, idą na pierwsze spotkanie z córką, oddaną do rodziny zastępczej. Okazuje się, że dziewczynka mieszka teraz w pięknym domu z dużym ogrodem, czyli warunkach znacznie lepszych niż te, które sami byli w stanie jej zapewnić. To dla granej przez panią postaci matki musiał być ciężki moment.
Tak, ale poczucia bezpieczeństwa dziecka nie możemy sprowadzić do czysto ekonomicznych względów. Bo jeśli zadamy sobie pytanie, czy dziecku będzie lepiej z własnymi rodzicami w jednopokojowym mieszkaniu, czy z obcymi ludźmi w pięknej willi z basenem i czterema psami husky, odpowiedź jest oczywista. Wystarczy, że sobie przypomnimy, jacy byliśmy mając 9 lat. Wystarczyło, że nasi rodzice się pokłócili i poziom bezpieczeństwa drastycznie spadał. A teraz wyobraźmy sobie sytuację, że jako dziecko jesteśmy zabrani w obce miejsce.
Film pokazuje też świat dziecka w bardziej rzeczywistych barwach, mniej "różowo-błękitnych". Nasza mała bohaterka w jakimś sensie kreuje tę rzeczywistość, a jej decyzje mają bardzo realny wpływ na to, co się dzieje.
W roli głównej, małej bohaterki wystąpiła znakomita Basia Kubiak. Jak pracowało wam się na planie?
Basię znamy długo, ponieważ jest naszą sąsiadką. Pierwszy raz widziałam ją, kiedy miała 3,5 roku i w różowej sukience i diademie na głowie szła po schodach. Teraz ma prawie 11 lat, więc nasza znajomość trwa już trochę. Pracowało nam się wspaniale, ponieważ przyjaźnimy się, mamy do siebie zaufanie i przede wszystkim dlatego, że Basia jest niezwykle utalentowana. Miała poza tym najwięcej energii z nas wszystkich i genialnie dała sobie radę.
"Obce niebo" to produkcja polsko-szwedzka, w kinach niedawno można było obejrzeć "System", kolejną międzynarodową produkcję z pani udziałem, czy pani celem jest kariera poza granicami kraju?
Nie, nie ma w tym rozmysłu, nie jestem w stanie tego zaplanować. Udział w amerykańskim filmie był w jakimś sensie efektem spotkania, które miało miejsce 8 lat temu. To tylko pokazuje, jak mało przewidywalny jest ten zawód.
Czy epizody w dużych, amerykańskich produkcjach są dla pani ważniejsze od głównej roli w polskim filmie?
Traktuję to równolegle. Najważniejsze jest dla mnie to, czy propozycje są ciekawe. Na drugim planie jest to, skąd pochodzą. Gdybym grała tylko w polskich produkcjach, to pracowałabym o połowę mniej. A ponieważ co jakiś czas pojawia się możliwość pracy w Norwegii, Belgii czy Kazachstanie, to okazji do grania jest więcej. Za każdym razem biorę pod uwagę, kto reżyseruje, jaka jest obsada, czy scenariusz daje możliwość zbudowania mocnej postaci. Kiedy pojawia się propozycja 4 dni zdjęciowych z Tomem Hardym w amerykańskim filmie w Pradze, to nie zważając na fakt, że to tak mała rola, jakich w Polsce nie gram, podejmuję to wyzwanie.
Praca na planie amerykańskiej produkcji zapewne różni się od realiów pracy przy polskim filmie.
I to jest w tym najfajniejsze. Po pierwsze gram w innym języku, co jest zawsze pewnym wyzwaniem, ale poza tym dostaję 12 godzin na zrealizowanie 2 minutowej sceny z jednym z najlepszych aktorów na świecie. Dla mnie to rodzaj próby, zbierania doświadczeń. Oczywiście grając w Polsce, czuję się bezpieczniej, gram we własnym języku, jestem na własnym gruncie, wiadomo, kim jestem. Nagle jadę tam i startuję z pozycji kogoś zupełnie anonimowego. Jednak warunki pracy są nieporównywalne. Jest czas, dużo czasu i naprawdę można pracować na najwyższych obrotach. Spodziewałam się, że małej roli, którą miałam zagrać, nikt nie będzie poświęcał zbyt wiele uwagi. Okazało się, że jest zupełnie inaczej. To była wspaniała, intensywna praca, która dała mi ogromną satysfakcję. Tego konkretnego dnia czułam się jak pierwszoplanowy aktor, który ma im dać dobrą scenę. To było super.
Na zakończenie może zdradzi pani, nad czym obecnie pracuje.
Niebawem jadę do Londynu, gdzie będę robić film krótkometrażowy. Reżyserem jest Sam Yates, bardzo ciekawa osoba, mająca za sobą sukcesy teatralne. Zagram ze wspaniałym aktorem Ciaranem Hindsem. Traktuję to jako kolejną przygodę. Bardzo jestem ciekawa tej pracy.