Filmy Christophera Nolana – poza pierwszymi dwoma – to przedsięwzięcia na wielką skalę, operujące potężnymi, wielomilionowymi budżetami, ale jednocześnie za każdym razem bardzo wyraźnie przez niego samego podpisane. Nie będzie chyba zbytnią przesadą porównanie go w tej materii do Stanleya Kubricka czy Ridleya Scotta. "Łowca androidów" tego drugiego to zresztą jeden z ważniejszych dla Nolana filmów, który do pewnego stopnia stoi u podstaw mrocznej wizji Gotham z trylogii o Batmanie.
Urodzony w Londynie twórca jest wobec widzów wymagający. Uwielbia bawić się z nimi w kotka i myszkę, gubić tropy, mylić czujność, wreszcie pokazywać, jak zwodnicza bywa ludzka percepcja. Ale to dobrze, bo z chwilą, gdy wnosi swój wkład do głównego nurtu, poszerza tylko jego pole i go rozwija. Najlepszym tego przykładem jest przygoda Nolana z Batmanem. Pół żartem można stwierdzić, że sam ją sobie wywróżył, bowiem w debiucie, niezależnym filmie "Śledząc", na jednym z mieszkań, które "odwiedza" główny bohater, widnieje właśnie znak człowieka nietoperza. Komiksowego superbohatera, który od czasów ekranizacji Tima Burtona był w impasie. Choć samo słowo "superbohater" może nie jest odpowiednie, bo jak podkreślał reżyser, to właśnie ludzkie oblicze i brak ponadnaturalnych zdolności stanowiły dla niego największy magnes w tym bohaterze. Batman u Nolana jest postacią skomplikowaną, która wymyka się prostej opozycji dobro – zło, a jej czyny często są zdeterminowane przez okoliczności. Trudno nie zgodzić się z tezą Kamila Śmiałkowskiego, który przekonuje, że reżyser "od początku konsekwentnie chciał urealnić Batmana, chciał pokazać, jak możliwy byłby taki bohater w naszym prawdziwym świecie". Przez co każdej z trzech części, a zwłaszcza najlepszej, jaką jest "Mroczny Rycerz", zdecydowanie bliżej do poetyki kina noir niż typowej superbohaterskiej opowieści. Kino czarne to zresztą jeden z kluczowych tropów dla całej twórczości Christophera Nolana, od "Śledząc", przez "Memento", "Bezsenność", po wspomnianą trylogię.
Zastanawiający jest fakt, jak to się stało, że Hollywood tak bezgranicznie zaufało komuś, kto podobnie jak David Fincher jest filmowym samoukiem. Mało tego, całe doświadczenie, jakie zdobył, zawdzięcza wyłącznie sobie, bowiem nie terminował ani w produkcjach telewizyjnych, ani na planach zdjęciowych. Tego ostatniego Nolan zresztą w ogóle nie uznaje. W trakcie realizacji chce sprawować władzę absolutną i być odpowiedzialny za każdy kadr, przez co jak ognia unika drugiej ekipy, która zazwyczaj realizuje mniej istotne sekwencje. Nie jest to wyrazem pychy, ale raczej twórczej filozofii, a ta i tak w realiach hollywoodzkich przepisów została nieco utemperowana. Wydaje się, że nieco ekscentryczny absolwent literatury angielskiej w ogóle do tego świata nie pasuje. Głośno w internecie jest o tym, że Nolan ponoć nie ma telefonu komórkowego ani własnego adresu e-mailowego, a na plan, bez względu na pogodę, przychodzi zawsze w dobrze skrojonym garniturze. – Choć kręci filmy za dziesiątki milionów dolarów, wciąż pozostaje tym samym facetem. Ma ten sam zegarek, te same przyzwyczajenia. Kiedyś zapytałem go, czy w termosie, który leżał obok niego, jest wódka. Zaśmiał się i powiedział, że herbata. Pije ją zresztą cały czas – opowiada Michael Caine. Takich retro wtrętów jest u autora "Bezsenności" całkiem sporo. Bardzo dużą wagę przywiązuje do przestrzeni wewnątrzkadrowej, scenografii, do niezbędnego minimum, ograniczając efekty specjalne generowane komputerowo. Stawia sobie wysoko poprzeczkę, jak chociażby w przypadku filmu "Mroczny Rycerz powstaje", gdzie realizować miał scenę plenerową z udziałem 11 tysięcy statystów, ale i przed aktorami piętrzy wyzwania. Kiedy Christian Bale w kostiumie Batmana spogląda na panoramę miasta ze szczytu budynku, możemy być niemal pewni, że to scena nakręcona tradycyjnymi metodami, a nie sfingowana na ekranie komputera.
Aktorów dobiera rozważnie, ale kiedy ich już "naznaczy", ufa im bezgranicznie. Nie dotyczy to tylko Bale'a, ale i tych pojawiających się na drugim planie, jak Mark Boone Junior czy Michael Caine. Doświadczony Brytyjczyk, który z Nolanem współpracował już sześciokrotnie, opowiadał o tym, kiedy decyduje się przyjąć kolejną rolę. – Czytam pierwszą i ostatnią stronę scenariusza. Jeżeli moja postać jest na obu, wchodzę w to – żartował Caine. Stałe grono współpracowników to kolejny znak rozpoznawczy reżysera. Najważniejszym spośród nich z pewnością jest brat Jonathan, współautor sporej części scenariuszy. To właśnie on stał za krótkim opowiadaniem, na podstawie którego powstał scenariusz "Memento", filmu będącego przepustką Nolana do Hollywood. Wiele osób właśnie w "Memento", które stanowi zwierciadło formalnych zainteresowań reżysera, doszukuje się klucza do jego twórczości. Dla mnie jednak zawiera się on w scenie otwierającej znakomity "Prestiż" i słowach wypowiadanych przez Caine'a. – Czy patrzysz uważnie? Każda magiczna sztuczka składa się z trzech faz. Pierwsza to obietnica. Magik pokazuje wam coś zwyczajnego: talię kart, ptaka albo człowieka. Pokazuje wam przedmiot, prosi, byście go sprawdzili, aby przekonać się, czy rzeczywiście jest prawdziwy. Ale oczywiście pewnie taki nie jest. Kolejna faza to zwrot. Magik sprawia, że coś zwyczajnego staje się czymś niezwykłym. Wtedy węszycie podstęp, ale i tak go nie odkryjecie. Oczywiście dlatego, że nie patrzycie, jak należy. Wcale nie chcecie wiedzieć. Chcecie dać się nabrać. Ale jeszcze nie będziecie klaskać (…) Dlatego istnieje trzecia faza – ta najtrudniejsza. Tak zwany prestiż. Niezły magik z tego Nolana.