Czy to prawda, że "Jeziorak" ci się przyśnił? Jak to jest poczuć przypływ inspiracji we śnie?
Michał Otłowski: Sny stanowią bardzo ważną część mojego świata, mogę powiedzieć, że przeżywam w nich niemal drugie życie. Od wielu lat je spisuję, zebrało się dobrych kilkaset stron maszynopisu. W tym przypadku fragmenty historii przyśniły mi się około 2007 roku. Obrazy były na tyle intrygujące, że postanowiłem podrążyć głębiej.

Reklama

No to trochę czasu minęło...
Wszystko ma swój proces, widocznie ten projekt musiał dojrzeć. Pisząc scenariusz "Jezioraka", inspirowałem się też zaobserwowanymi lub zasłyszanymi wydarzeniami i sytuacjami oraz doniesieniami prasowymi. W dużym stopniu "Jeziorak" to również wynik mojej pracy w telewizyjnym "Magazynie kryminalnym 997". Tam dobrze poznałem tę rzeczywistość, miałem bezpośredni kontakt z kryminalną materią przez kilka lat – łącznie zrekonstruowałem około 50 zbrodni. Z ekipą wracaliśmy do miejsc, w których się one wydarzyły, rozmawialiśmy z rodzinami ofiar, policjantami, którzy prowadzili te sprawy, miałem dostęp do akt... Wydaje mi się, że te doświadczenia nabiły mi rękaw i dały mocną legitymację do zrealizowania "Jezioraka”. Od lat fascynującym mnie tematem pozostaje szeroko pojęta sprawiedliwość. Głęboko wierzę, że warto o nią walczyć.

Scenariusz pisałeś, lepiąc z tych wszystkich elementów?
Tak, ale długo mi to pisanie nie szło. Naszkicowałem kilka wersji, ale za każdym razem czułem, że to nie to. Punktem wyjścia była zawsze impreza w odosobnionym pensjonacie, słyszałem o nich trochę... Miały zwykle podobny scenariusz. Mnie jednak intrygowało pytanie, jak przeciętni ludzie zachowają się w obliczu zbrodni. Ale więcej nie chcę tutaj zdradzać, niech widzowie odkryją prawdę sami.

Co naprowadziło cię na właściwy trop w konstruowaniu scenariusza?
Pomyślałem, a co gdyby opowiedzieć tę historię zgodnie z regułami gatunku, czyli: mamy ofiarę oraz policjanta, który próbuje wyjaśnić kulisy zbrodni. I nagle "klik", wszystkie elementy zaczęły do siebie pasować. To była myśl, która pozwoliła skonstruować całą historię, połączyć organicznie wszystkie składowe – sceny, dialogi, postaci – które miałem już w głowie. Od tego momentu napisanie scenariusza zajęło mi miesiąc. Sporo ich jednak minęło, zanim na to wpadłem. Widocznie tak miało być, ten film musiał poczekać na swój czas. Dlaczego Mazury, a nie na przykład Podhale, gdzie wieje halny, który niejedną osobę doprowadził na skraj szaleństwa. Dorastałem w krainie jezior, urodziłem się na Pojezierzu Pomorskim. Znam ten klimat. A Jeziorak ujął mnie swoją nazwą. W samym słowie jest intrygująca aura.

Reklama

Filmowość jezior i wizualny klimat tego regionu również mają w sobie niezwykłą moc.
To naprawdę piękny region i bardzo wdzięczny dla kamery. Ale postanowiłem osadzić tam akcję jeszcze z innego powodu – inspiracja dla "Jezioraka" zrodziła się również z moich filmowych doświadczeń dokumentalnych, które realizowane były w pobliskich okolicach. Pomyślałem więc, że muszę być lojalny wobec źródła inspiracji. Skoro energia przyszła z Mazur, to tam pojechaliśmy – nie tyle jej szukać, ile ją oddać. Mam nadzieję, że to się udało.

To twój debiut, w Polsce nawet doświadczeni twórcy rzadko sięgają po określone filmowo gatunki. Gatunek filmowy jest wypowiedzią wymagającą dyscypliny formalnej. Być może jest to wbrew naszej naturze, domagającej się pełnej wolności, także artystycznej?
Ale ramy gatunku wcale nie muszą być bardzo ograniczające. W jakimś stopniu "Jeziorak" jest również moim komentarzem do naszej rzeczywistości – pozycji kobiety, korupcji, może nawet jakiegoś wycinka stanu naszego ducha. I deklaracją mojej wiary – w kobiety i w sprawiedliwość. Przy tym nie zapominam oczywiście o zasadniczej roli kina gatunkowego – czyli funkcji rozrywkowej. Ja sam, jako widz, tego właśnie szukam w kinie. Jeden z moich filmowych mistrzów Ridley Scott potrafi łączyć to idealnie – widowisko i refleksję. Zawsze chciałem podążać w podobnym kierunku.

Rozrywka to co?
Szukam w kinie oddechu, a nie traktatu filozoficznego. Kino powinno być zmysłową ucztą, ma pozwolić widzowi zaangażować się w intrygę i przeżyć katharsis. Do rozważań nad istotą życia lepsza jest literatura. Czesław Miłosz napisał kiedyś: Powieść powinna zaciekawiać, porywać i wzruszać. Jeżeli nie wzrusza, brak jej cech prawdziwej powieści. Z natury sentymentalna i melodramatyczna, podobna jest baśni, o czym zaczęto zapominać, kiedy obarczono ją mnóstwem obowiązków. Moim zdaniem jest to również idealna definicja filmu. Bezsprzecznie należy realizować kino artystyczne, wysublimowane, ale na takie projekty też ktoś musi zarabiać. I to kolejna rola kina komercyjnego. Zresztą, komercyjny czy artystyczny – nie lubię takich podziałów, niespecjalnie w nie wierzę. Jest film dobrze opowiedziany, albo taki, który jest nudny. U mnie tak przebiega ta granica.

Reklama

W "Jezioraku" pierwsze skrzypce oddałeś kobiecie – w główną rolę wcieliła się wyśmienita Jowita Budnik. Zagrała policjantkę w ciąży, która próbuje odkryć kulisy zbrodni i zniknięcia życiowego partnera. Skomplikowana postać uwikłana w trudne relacje – a przy okazji jedna z najlepszych kreacji aktorskich w kinie polskim.
Jowita stworzyła wspaniałą kreację i jest to dla mnie powodem prawdziwej satysfakcji, ale czyniąc głównego bohatera kobietą, podwyższyłem sobie trochę poprzeczkę. Nie tak łatwo było mi spojrzeć na świat oczami kobiety. Tym bardziej cieszy mnie, że Iza Dereń jako postać jest tak wiarygodna. Wielka w tym zasługa Jowity, ale ta postać to także kawałek mojej wewnętrznej kobiety.

Mocne wyznanie.
Nie wstydzę się tego. To dla mnie fascynujące doświadczenie. Ale była to również moja gra z gatunkiem – jest zdecydowanie mniej pierwszoplanowych bohaterek w kinie akcji. Jowita dała tej postaci wspaniałą, ludzką energię. Nie zapomniała też o zapleczu zawodowym granej przez siebie bohaterki – chciała jak najlepiej przygotować się do roli policjantki: spotykała się z mundurowymi, chodziła na strzelnicę. Od początku miała pomysł na swoją rolę.

Podkomisarz Izie Dereń partneruje aspirant Marzec – i w tej roli równie przekonujący Sebastian Fabijański.
Aspirant Marzec to postać, która nie podstawia nogi. Ma swój chuligański urok, jest oddany tej pracy i co najważniejsze – ma zasady. Sebastian grał już wcześniej mundurowe role, był obeznany z bronią, a to zaprocentowało na planie. On wszedł w swoją postać w sposób niezwykle naturalny, miał dużo pomysłów i naprawdę świetnie nam się współpracowało. Sebastian, podobnie jak Jowita, zagrał bardzo powściągliwie. Cieszę się bardzo, że zostało to zauważone i docenione w Gdyni. Dodam, że moim zdaniem wszyscy aktorzy zagrali świetnie. Jestem naprawdę wdzięczny, że pracowałem z takimi wspaniałymi ludźmi. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze kiedyś na planie.

Na czym zależało ci najbardziej, gdy realizowałeś ten film?
Chciałem, żeby emanował on surową siłą i zachował jednocześnie trochę poetyckiego wdzięku, powiedziałbym kobiecego. Oczywiście intryga jest skomplikowana, ale cała reszta miała być podana w sposób powściągliwy i prosty – aktorstwo, zdjęcia czy scenografia. Budowałem to na kontrze do naszych polskich charakterów. A to wszystko zostało podporządkowane dramaturgii – dla mnie musi być ona przeprowadzona z matematyczną precyzją.