Philip Seymour Hoffman w "Szulerze" wcielił się w postać stangreta głównego bohatera opowieści – karcianego hochsztaplera barona Rudolfa de Seve (Justin Deas), któremu nieodłącznie towarzyszył. Rolę dostał, bo wygrał casting. – Zatrudniłem go bez namysłu – wspomina reżyser Adek Drabiński. – Nie miał za sobą żadnego doświadczenia aktorskiego, tylko jakieś kursy i dużo chęci. Ale czułem, że to w środku jest wielki aktor.
W nagrodzonym za najlepszy debiut na festiwalu w Gdyni "Szulerze", oprócz Amerykanów, wystąpili Polacy, m.in. Jerzy Zelnik, Jerzy Kryszak, Marzena Trybała i debiutująca wówczas na ekranie Ewa Gawryluk, z którą Hoffman miał piękną scenę erotyczną.
– Bardzo się na planie "Szulera" polubiliśmy. On miał nieco ponad 20 lat, ale już wtedy grał fantastycznie. Reżyser mówił mi, że jeszcze o nim usłyszę. I tak się stało – mówi Jerzy Zelnik. Po pracy przyszły gwiazdor uwielbiał grać w karty. – Było nas czworo karciarzy – wspomina Joanna Sokalszczuk. – Oprócz Philipa, także Justin Deas, Jan Szurmiej i ja. Potrafiliśmy kończyć brydżowe potyczki nawet o trzeciej rano.