- Chciałem nagrać nawet taki monolog, żeby powiedzieć, że za granicą uważają, że on jest Mandela, czy Gandhi z przyczepionymi wąsami, ale tak naprawdę to jest cwaniaczek, "Bolek", agenciak, którego przywieziono na strajk. Andrzej tego nie chciał - mówił Janusz Głowacki w programie Moniki Olejnik, opowiadając o pracy nad scenariuszem do filmu "Wałęsa. Człowiek z nadziei".

Reklama

Andrzej Wajda nie zgodził się również, by w filmie nie pojawiła się scena, kiedy Lech Wałęsa spowiada się, podsłuchiwany przez SB, i widać u niego wątpliwości i strach: - Wałęsa mówi, że on się w ogóle nie bał. A ja mówiłem, że może, ale dla filmu niech się troszkę poboi, żeby był bliższy ludziom był. Wajda ufał Wałęsie całkowicie, że on się nie bał ani przez chwilę. Więc ja próbowałem tam, jak umiałem. (...) Napisałem scenę, że delegacja prostytutek przychodzi do Wałęsy i Wałęsa się pyta, co "Solidarność" może dla pań zrobić? A one mówią: panie przewodniczący tam na redzie stoją te statki krajów, które popierają nasz strajk i tam są marynarze, odcięci od żon, a należy im się godne życie i należy ich wpuścić na ląd. Uważam, że to w niczym nie pomniejsza wielkości Wałęsy, natomiast pokazuje odzyskanie wolności w jakiś taki bliski i ludzki sposób - powiedział Głowacki w programie "Gość Radia ZET".

- Andrzej miał ten problem, że czuł się w obowiązku zrobić lekcję historii. Uważał, że musi coś takiego zrobić i stąd mieliśmy wątpliwości - dodał Janusz Głowacki.