W Polsce ludzie mają taki postkomunistyczny strach przed konsekwencjami krytykowania władzy - stwierdził Ryszard Bugajski w rozmowie w studiu radiowej "Dwójki". Jak podkreślił, ma to ścisły związek z doświadczeniami przeszłości. On sam jest przykładem tego, co się wówczas działo: nakręcenie przez niego filmu "Przesłuchanie" z Krystyną Jandą w roli głównej skończyło się dla niego dyscyplinarnym zwolnieniem z pracy, prześladowaniami ze strony SB i umieszczeniem filmu na półce na długie lata. W efekcie Ryszard Bugajski wyemigrował z Polski.

Reklama

Teraz, jak mówi reżyser, jest zupełnie inaczej. - Żyjemy w kraju, gdzie każdy może mówić, co chce. Nie słyszałem, żeby ktoś za to, że coś powiedział, poniósł jakieś konsekwencje. Ja sam nie boję się, że w wyniku tego filmu będę miał jakieś nieprzyjemności z jakiejś z strony - deklarował. Ale, jak dodał, nie oznacza to, że ludzie władzy się poruszaniem takiej tematyki nie interesują.

Opowiadał, że "Układem zamkniętym" jeszcze w czasie jego kręcenia zainteresował się ówczesny wicepremier Waldemar Pawlak. Wszystko działo się tuż przed wyborami. - Jego kancelaria do mnie dzwoniła w trakcie produkcji, pytając, o czym jest ten film, bo pan premier się tym bardzo interesuje. Ja dałem oczywiście ten scenariusz do przeczytania, bo to nie jest żadna tajemnica. Ja myślę, że oni się po prostu bali, czy my ich nie chcemy jakoś skrzywdzić, czy my nie chcemy ich skrytykować, czy to nie jest przeciwko nim. Coś słyszeli: urząd skarbowy, a tu ministerstwo gospodarki. To jest dość blisko tego wszystkiego. Jak przeczytali ten scenariusz, uspokoili się, no to już się w ogóle więcej nie odezwali - opowiadał.

Bugajski podkreśla jednak, że to nie tylko władza się boi krytyki. - Z drugiej strony boją się jednak ludzie, którzy są np. inwestorami naszego filmu. To jest ważniejsze, bym powiedział - stwierdził.

Reklama

Jego słowa potwierdziła producentka filmu, Olga Bieniek. Podkreśliła ona, że trzykrotnie składano do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej wniosek o dofinansowanie. Dwa razy wniosek przeszedł sito formalne i został oceniony przez ekspertów. Mimo wysokich not dofinansowania nie dostał. Producenci musieli więc szukać środków na własną rękę.

- Odwiedziliśmy bądź kontaktowaliśmy się z kilkoma tysiącami polskich przedsiębiorców. Na początku patrzyli na ten temat troszkę sceptycznie, ale potem okazało się, że jak już przeszliśmy pierwszy etap realizacji, czyli zrealizowaliśmy zdjęcia, staliśmy się w końcu wiarygodni - relacjonowała. Olga Bieniek, jak i Ryszard Bugajski wyjaśniali, że film opowiada autentyczną historię biznesmenów, których życie i dorobek zostało zniszczone przez urzędników. Ale nie chodzi o urzędników związanych z tą czy inną opcją polityczną. Cała historia zaczęła się bowiem w 2003 roku - za czasów rządu Leszka Millera. Ciągnęła zaś przez okres rządów PiS, by zakończyć się za gabinetu Donalda Tuska.