Po "Domu w głębi lasu" Hollywood powinno przestać kręcić horrory. Przynajmniej do czasu, gdy ktoś znajdzie dla nich zupełnie nową formułę. Nie mówimy o arcydziele gatunku na miarę "Dziecka Rosemary" czy "Egzorcysty". "Dom w głębi lasu", napisany i wyprodukowany przez Jossa Whedona (twórcę seriali "Buffy, postrach wampirów" oraz "Firefly"), jest raczej czymś na miarę serii "Krzyk".

Reklama

Ale Whedon i debiutujący jako reżyser Drew Goddard zrobili rzecz znacznie odważniejszą niż Wes Craven. Schematy kina grozy docisnęli do ściany, wywrócili na nice, szydząc – złożyli hołd horrorowi, składając hołd – kpią z niego niemiłosiernie. Bez obaw jednak: to nie prostacka parodia w stylu "Strasznego filmu". To zabawa piekielnie (nomen omen) inteligentna, rozkładająca fabularne powtórki na czynniki pierwsze. Być może można jeszcze raz przerobić wszystkie klisze gatunku, jednak po "Domu..." trudno sobie wyobrazić jak.

Zaczyna się dokładnie tak, jak można oczekiwać. Piątka młodych ludzi wybiera się do położonego w dziczy domu, który niedawno kupił kuzyn jednego z nich. Po drodze zatrzymują się na obskurnej stacji benzynowej, której właściciel – odpowiednio antypatyczny – przestrzega przed niebezpieczeństwem czyhającym w lesie. Oczywiście zostanie zignorowany i oczywiście młodzi bohaterowie wpadną w kłopoty. Więcej fabuły zdradzać nie ma sensu – każde dodatkowe słowo może popsuć wam przyjemność oglądania filmu. Whedon i Goddard co chwilę podsuwają tropy pozwalające samodzielnie rozwiązać zagadkę "Domu w głębi lasu", ale jednocześnie przygotowali całe mnóstwo mniejszych i większych niespodzianek nie tylko dla wiernych fanów horroru.

DOM W GŁĘBI LASU | USA 2012 | dystrybucja: Monolith Video