Punkt wyjścia jest doskonale znany: kardynał Richelieu knuje spisek, by zrzucić z tronu króla Ludwika XIII. Pomaga mu w tym przebiegła Milady de Winter, a do rozgrywki o władzę włącza się też angielski hrabia Buckingham. Niecne plany kardynała może powstrzymać jedynie trzech wiernych królowi muszkieterów, wspomaganych przez młodego, dziarskiego i bezczelnego Gaskończyka D'Atragnana. W filmie Paula W.S. Andersona to wszystko wiadomo po kilku minutach – intryga została skrojona tak, aby nawet widzowie, którzy powieści Dumasa nie czytali (a można śmiało założyć, że będzie ich większość), nie mieli wątpliwości, kto jest kim w walce o władzę. Potem zaś zaczyna się nieustająca gonitwa, pojedynki muszkieterów a to z Anglikami, a to z gwardią Rocheforta, posępnego zausznika Richelieu. A niemal wszyscy bohaterowie lądują w końcu na pokładach olbrzymich statków powietrznych zbudowanych na podstawie planów pozostawionych przez – oczywiście – samego Leonarda da Vinci.

Reklama

Twórcy "Trzech muszkieterów" literacką klasykę mają w głębokim poważaniu, szczątki powieściowej fabuły naginają do własnych potrzeb, mieszając kino płaszcza i szpady z nowoczesnym, naszpikowanym efektami specjalnymi sensacyjnym widowiskiem. Efekty podobnych zabiegów mogą być dobre – wystarczy wspomnieć jakże udaną adaptację "Sherlocka Holmesa" Guya Ritchiego. Ale Anderson to nie Ritchie, nie potrafi zauważyć cienkiej granicy, która oddziela dobrą zabawę od blamażu. Owszem, sporo tu śmiesznych dialogów, zaś utalentowani aktorzy, nawet jeśli specjalnie się nie starają, to także się nie kompromitują. To jednak nie wystarczy. Choć w sumie dobrze, że w podobnym filmie pojawiają się tej klasy aktorzy, co Christoph Waltz i Mads Mikkelsen. Przynajmniej dzięki temu stać ich, by potem wystąpić w niskobudżetowych, ale dalece bardziej zajmujących niezależnych produkcjach.

TRZEJ MUSZKIETEROWIE 3D | reżyseria: Paul W.S. Anderson | dystrybucja: Monolith