Z jednej strony pokazał wieloletniego szefa FBI jako sprawnego reformatora skostniałych struktur Biura, uparcie dążącego do upatrzonego celu, z drugiej – jako przebiegłego manipulatora, który potrafił zaszantażować nawet braci Kennedych, ale jednocześnie sam nie był w stanie wyzwolić się od wpływu matki. Do tego reżyser włączył wątek o domniemanych homoseksualnych preferencjach Hoovera, co wzbudziło wśród historyków chyba najwięcej poruszenia.
W "J. Edgar" Eastwood śledzi karierę Hoovera (fantastycznie zagranego przez Leonarda DiCaprio) od pierwszych kroków w Biurze po okres największej świetności FBI. Śledzi jego sukcesy w walce z gangami i porażki, takie jak nierozwiązana sprawa Charlesa Lindbergha. Szkoda tylko, że niewiele z tego wynika. Eastwood, kręcąc bogaty i złożony portret Hoovera, nie odkrywa nieznanych kart amerykańskiej historii, nie stawia mocnych tez, nie wywołuje silnych emocji – Hoover od samego początku jest w tym filmie postacią antypatyczną, a jego ludzkie odruchy są przede wszystkim wyrazem słabości (i być może on sam za takie je uważał).
Ale Clint Eastwood reżyserskiego talentu nie stracił. "J. Edgar" jest więc starannie zainscenizowany, świetnie nakręcony (szkoda, że nie wszedł w Polsce do dystrybucji kinowej, na wielkim ekranie robiłby znacznie lepsze wrażenie), dobrze zagrany – DiCaprio partnerują m.in. Judi Dench i Naomi Watts. Zabrakło mocnego scenariusza, który pozwoliłby Eastwoodowi wznieść się ponad poziom solidnie odrobionej pracy domowej.
J. EDGAR | reżyseria: Clint Eastwood | dystrybucja: Galapagos