27 kwietnia do kin w Polsce trafi Pana nowy obraz, opowieść o Aung San Suu Kyi. Jeszcze przed premierą kinową zaprezentował Pan "Lady", z Michelle Yeoh w roli głównej, na 5. festiwalu Off Plus Camera w Krakowie. Czy miał pan okazję poznać Aung San Suu Kyi?
Luc Besson: Tak, ale dopiero po zakończeniu zdjęć do "Lady". To było dla mnie nieco frustrujące, bardzo chciałem bowiem mieć możliwość spotkania jej jeszcze przed realizacją tych zdjęć. Jednak do listopada 2010 roku Aung San Suu Kyi pozostawała, od lat, w areszcie domowym. Widywać nie mógł jej nikt.
Gdzie i kiedy doszło do waszego spotkania?
W jej rodzinnym domu w Birmie. Pojechałem tam w 2011 roku, po zakończeniu zdjęć. Dom zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jego wygląd próbowaliśmy wcześniej odtworzyć, realizując nasz film. Staraliśmy się, by w filmowym domu były np. takie same zasłony, taki sam fortepian, jak w domu prawdziwym. Kiedy przyjechałem do Rangunu, by spotkać się z Aung San Suu Kyi, odniosłem wrażenie, że wchodzę do miejsca już mi znanego. Aung San Suu Kyi przywitała mnie ubrana w tradycyjny birmański strój longyi. We włosach miała kwiaty. Wyglądała tak samo, jak w filmie wygląda aktorka Michelle Yeoh. Dla mnie to było bardzo dziwne doznanie. Jakbym przeskoczył pomiędzy filmem, a rzeczywistością. I jednocześnie, w ciągu zaledwie dwudziestu czterech godzin, przeniósł się "w przyszłość" o ponad dekadę. Film kończy się w 1999 roku, a ja odwiedziłem Aung San Suu Kyi w roku 2011. Zobaczyłem dom, który teraz jest starszy, a także starszą Aung San Suu Kyi, wciąż piękną kobietę. Ujrzałem na przykładzie tego domu to, jak upływa czas.
Czy Aung San Suu Kyi oglądała już pański film?
Nie wiem. Wiem natomiast na pewno, że była szczęśliwa, gdy dowiedziała się, że film o jej losach powstanie. Myślę, że nie nalegała, by jak najszybciej go zobaczyć, ponieważ wiedziała i tak, jakie wydarzenia zostaną w nim przedstawione. Przypomnieliśmy w filmie wiele bolesnych momentów z jej życia. Na przykład dotyczących śmierci jej ojca. A jeśli chodzi o lata późniejsze także śmierci jej męża, który zmarł na raka.
Gdzie realizowaliście zdjęcia? Nie były kręcone w Birmie?
Zdjęcia realizowaliśmy w Tajlandii. Jednak nim do nich przystąpiliśmy, ja wybrałem się do Birmy. Jako turysta. Nakręciłem tam sporo materiału filmowego małą cyfrową kamerą. Kilka z zarejestrowanych wtedy obrazów weszło później do filmu "Lady".
Ile w tym filmie jest artystycznej kreacji, a ile wierności faktom z biografii Aung San Suu Kyi?
Kręcąc go, staraliśmy się być jak najbliżej prawdy.
Co fascynuje pana w postawie Aung San Suu Kyi?
Ona nie walczy o pieniądze, władzę czy sławę, lecz o wolność, dobro dla swoich ludzi. O to, by ludzie żyli w godnych warunkach. Walkę tę prowadzi przez prawie trzydzieści lat. Nigdy nikogo nie obraziła, nie skrzywdziła. Jest wzorem dla społeczeństwa. Chciałbym, żeby wszyscy ci ludzie, którzy rządzą światem, prezydenci, premierzy inspirowali się jej postawą.
Czego symbolem jest, pana zdaniem, Aung San Suu Kyi? Gdyby miał pan odpowiedzieć, używając tylko jednego słowa, które by pan wybrał?
Godność.
Jakie są pańskie wrażenia z wizyty w Polsce? Czy miał pan czas, by zwiedzić Kraków?
W związku z promocją filmu, większość czasu spędziłem w obiektach festiwalowych, spotykając się z widzami i dziennikarzami. Nie miałem czasu na zwiedzanie. Zwróciłem jednak uwagę na piękno Krakowa. Bardzo mnie cieszy, że podczas II wojny światowej bomby nie zniszczyły tego miasta. Gdy w czasie wizyty na festiwalu patrzyłem na Polaków spacerujących ulicami Krakowa, odniosłem wrażenie, że wyglądają na ludzi szczęśliwych.