Mam wrażenie, że woli pani teraz kręcić filmy, niż pisać piosenki…

Madonna: Tak, bo za pomocą filmu mogę powiedzieć więcej. Mam półtorej godziny lub dwie, aby uratować świat.

Nie tylko poświęca pani swój czas i pieniądze na ratowanie dzieci w Malawi, ale także opowiada o tym światu w dokumencie wyreżyserowanym przez pani asystenta Nathana Rissmana. Film „I am because we are” przedstawia skutki wywołanej przez epidemię AIDS katastrofy humanitarnej w Malawi i życiu ponad miliona tamtejszych sierot.

O sytuacji sierot w Malawi usłyszałam od Victorii Kielan, która – gdy Wybrzeże Kości Słoniowej dotknęła klęska suszy – zaczęła organizować dostawy wody do tego kraju. Miała nadzieję, że gdy świat się o tym dowie, pomoc trafi także do tych dzieci. Od tego wszystko się zaczęło.

Reklama

Jaki wpływ na pani życie wywarł ten film?

To doświadczenie, które odmieniłoby każdego. Przede wszystkim, zmienił się mój sposób myślenia. Kiedy jechałam do Malawi, wyobrażałam sobie, że jest to piekło na ziemi, a my jedziemy ratować lokalną ludność. Tak też w pewnym sensie było. Malawi jest całkowicie zapomnianym krajem, bo nigdy nie toczyła się tam wojna domowa. AIDS pozostaje tam tematem tabu, mimo że wymarły całe pokolenia. To kraj w nieustannym kryzysie, a naszym obowiązkiem jest udzielenie mu pomocy. Z drugiej strony, jak na ironię losu, wszyscy ludzie Zachodu mają nawalone w głowie – przepraszam, nie znajduję lepszego słowa – żyjemy w dostatku, a pomimo to nieustannie narzekamy i wciąż cierpimy na depresję. Po powrocie do swojego wygodnego świata, zaczęłam się zastanawiać, jak mogę cieszyć się tym wszystkim, co mam, na co większość ludzi stara się zapracować przez całe życie?

Czy pokazując zdjęcia umierającego chłopca, chciała pani po raz kolejny zaszokować świat?

Reklama

Obraz umierającego dziecka jest rozdzierający, ale ludzie powinni zobaczyć, jak wygląda śmierć. Że dziecko kiedyś żyło, a teraz jest martwe. W przeciwnym razie nic nie poczują. Zrozumieć, że jeśli jedzą wołowinę, to pochodzi ona z zabitej krowy. Musimy pokazać zależność miedzy życiem i śmiercią, aby podkreślić ich znaczenie. W przeciwnym razie nasze przesłanie nie dotrze do widowni.

W drugim najbiedniejszym kraju świata spędziła pani kilka miesięcy. Kto towarzyszył pani w tych podróżach?

Czasami brałam ze sobą córkę. Uważam, że jest już na tyle duża, że może odwiedzać ze mną sierocińce i pracować jako wolontariuszka, bez uszczerbku dla swojej psychiki. Wiem, że mogę jej zaufać i jeśli poproszę ją o pryskanie się płynem na komary, to na pewno to zrobi. Następnym razem zabiorę ze sobą synów – Rocco, bo już do tego dorósł, i Davida. Będziemy wspólnie odwiedzać sierocińce i jego rodzinną wioskę. Mam nadzieję, że wróci tam, kiedy zakończy naukę.

Jak reaguje pani na słowa krytyki, z którą spotykają się celebryci, kiedy angażują się w działania humanitarne?

To wyraz cynizmu naszego społeczeństwa. Lubimy krytykować innych – to leży w ludzkiej naturze. Trudno jest nam wyobrazić sobie, że człowiek może robić coś bezinteresownie, tylko dlatego że chce wykonać jakiś gest czy przysłużyć się sprawie. Ludzie wątpią w szczere intencje i krytykują nawet słuszne działania. Tak było też w moim przypadku.

Angelina Jolie napisała, że podczas swojej pierwszej wyprawy do Afryki nie mogła powstrzymać się od płaczu, bo sytuacja, jaką zastała na miejscu, ją przerosła. Nie wyobrażam sobie pani we łzach.

Trudno sobie wyobrazić, że płaczę? Robię to bardzo często, bo jestem straszną beksą.

Proszę sobie wyobrazić, że traci pani wszystko i ląduje na ulicy. Jak poradziłaby sobie pani w takiej sytuacji?

Mam głowę na karku. Umiem wychodzić z najgorszych opresji. Nie martw się, dałabym sobie radę.

Czy temu właśnie zawdzięcza pani swoją spektakularną karierę? Umiejętności przetrwania?

To tylko cecha i jeden z powodów. Mój sukces jest wynikową wielu czynników. Umiejętność przetrwania jest tylko jednym z nich.

Jak godzi pani wszystkie swoje obowiązki z życiem rodzinnym?

Umiem robić kilka rzeczy równocześnie. Kiedy pracuję, wykorzystuję lewą i prawą półkulę przez cały czas. Krótko śpię. Poza tym otaczają mnie wspaniali ludzie. Bez nich nie poradziłabym sobie. Jestem bardzo dobrze zorganizowaną osobą, co w połączeniu z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi sprawia, że jestem bardzo szybka i wydajna.

Słyszałem, że musi pani mieć wszystko pod kontrolą?

To cecha wszystkich artystów. Jeśli jesteś zaangażowany w wiele projektów, to musisz z czegoś rezygnować, na przykład z kontroli nad szczegółami. Ja staram się czuwać nad całością. Dlatego, że chcę mieć pewność, że kiedy wyjdę z pokoju, wszyscy będą wiedzieć, czego od nich oczekuję. Nie zajmuję się projektami na dużym poziomie szczegółowości, kiedy kręcę film, nagrywam płytę, jadę w trasę koncertową, wychowuję dzieci i tak dalej…

Dlaczego nazwała pani swoją firmę Semtex, jak materiał wybuchowy?

Pomysł podsunął mi pewien Francuz, Mirwais, z którym pracowałam przy wielu płytach. Nazywał mnie semteksową dziewczyną, bo wchodziłam do studia i wybuchałam.

Czy nadal zdarza się pani wybuchać?

Nie tak, jak dawniej. Ale mam w sobie bardzo dużo energii.

Czy nadal chce pani być aktorką?

Zdecydowanie nie. Zasmakowałam w reżyserii. To jak z Ewą i jabłkiem – musiałam ugryźć je drugi raz. To reżyser filmuje swoją koncepcję. Aktorka jest tylko pionkiem, który jest przesuwany na planie. To jest sprzeczne z moją naturą.

Rozmawiał Jean-Pierre Vuarand/IFA