Tomasz Bagiński, zdobywca nagrody BAFTA za "Sztukę spadania", nominowany do Oscara za "Katedrę", dyrektor artystyczny firmy Platige Image, która produkuje jego animacje i jest jednym z najpoważniejszych w Polsce studiów specjalizujących się w efektach specjalnych do reklam i filmów, m.in. do "Antychrysta", "Generała Nila" i "Popiełuszki". Bagińskiego, zwanego przez kolegów Baginsem, zastajemy przy pracy, na planie reklamy. Reżyseruje ujęcia wody, które następnie wykorzysta przy tworzeniu animowanych efektów specjalnych.

Reklama

p

Reklamy to finansowa konieczność? Nie wolałbyś zajmować się tylko artystycznymi projektami?

Tomasz Bagiński: Reklamy to po prostu praca, którą wykonuję i z której żyję, jestem fachowcem do wynajęcia. Staram się rozdzielać dwie dziedziny mojej działalności: film i reklamę, ale nie chciałbym stawiać takiej opozycji - film fajny, a reklama to jakaś robiona z konieczności nuda. Jeśli jest odpowiedni zespół kreatywny i klient, który nam ufa, to bardzo dobrze się takie reklamy robi, czuje się o wiele większą wolność budżetową niż przy własnych projektach, można sobie pozwolić bardziej skomplikowane zabawki. Jednak reklama choć bywa ciekawa, bardzo wyjaławia. Żeby wrócić do równowagi trzeba robić przerwy i raz na jakiś czas nakręcić coś autorskiego.

Reklama

Co zdecydowało, że postanowiłeś zrobić "Kinematograf", spodobał ci się komiks Mateusza Skutnika?

Ktoś mi podsunął ten komiks, mówiąc, że to dobry materiał dla mnie. Jednak ponieważ dużo ludzi przychodzi do mnie z takimi pomysłami "dla mnie" i zazwyczaj przynoszą straszny chłam, to zachowałem dystans. Ale któregoś dnia zacząłem czytać i faktycznie historyjki były interesujące, oryginalne, ale nie na tyle, żeby się nimi zająć, poświęcić pieniądze, czas i pracę. Aż dotarłem do "Kinematografu", który okazał się szortem idealnym. Jestem bardzo krytyczny wobec krótkometrażowych scenariuszy, a w pracy Mateusza Skutnika było wszystko, co trzeba, we właściwych momentach, z jakąś pointą i w dodatku ładnie opowiedziane w kadrach. W tej sytuacji musiałem się za to zabrać.

"Kinematograf" opowiada o twórczej pasji, która ma swoją cenę. Czy to wątek autobiograficzny?

Reklama

Myślę, że ta historia będzie bliska każdemu, kto coś tworzy, za czymś goni, za jakimś marzeniem. Może nie autobiograficzna w tym sensie, że opowiada o mnie, ale oddaje jakieś doświadczenie wszystkich ludzi dotkniętych pasją filmową. Poza tym to dobra, wzruszająca opowieść.



A dlaczego nie zachowaliście oryginalnej wizji plastycznej Skutnika?

Jak tylko zdecydowałem się robić ten scenariusz, zaczęliśmy z Mateuszem prace na projektami postaci, zrobiliśmy modele trójwymiarowe i to się po prostu nie sprawdziło. Jego rysowane lekką kreską i malowane akwarelą postaci przetłumaczone na dosłowność grafiki 3D wyglądały bardzo niedobrze, jak dziwne, przerażające szczurki. A przecież to jest historia o uczuciach i było dla nas ważne, żeby główna bohaterka wyglądała najzwyczajniej w świecie ładnie... Po tych pierwszych przymiarkach projekt poszedł w odstawkę na dwa lata - w tym czasie robiłem filmy do gry "Wiedźmin". Potem poznałem Kubę Jabłońskiego z łódzkiej Filmówki i nie do końca wierząc w sukces podesłałem mu scenariusz "Kinematografu" z pytaniem, czy nie przymierzyłby się do zrobienia ze dwóch postaci, tak dla testu. To, co zrobił Kuba okazało się na tyle dobre, że uznałem, że w końcu mamy koncepcję plastyczną dla filmu i trzeba to robić. Czasem proces decyzyjny trwa tak samo długo jak przygotowywanie animacji, co jak wiadomo pochłania mnóstwo czasu.

Co z dawno zapowiadanym projektem, który miałeś robić wspólnie z innymi polskimi komiksiarzami, braćmi Minkiewiczami, twórcami "Wilqa"? Utknął na etapie decyzji?

Pomysł na jego realizację pojawił się mniej więcej w tym samym czasie co "Kinematografu". Zrobiliśmy rozbudowaną pre-produkcję i ten projekt zatytułowany "Wszyscy święci" wydawał nam się zresztą o wiele prostszy do zrealizowania, bo zakładaliśmy o wiele mniej pracochłonną animację. Miał to być humorystyczny serial dla dzieci, ale kiedy pokazaliśmy wstępny materiał telewizjom, okazało się, że żadna nie jest zainteresowana emisją. Wszystkim się bardzo podobał scenariusz, ale dyskwalifikowała go tematyka religijna.

Zbyt ostre żarty?

Właśnie nie, on był bardzo łagodny, bardzo przyjemny, nikogo nie obrażał, nie wyśmiewał - ot, wesoła dobranocka. W ogólnym zarysie opowiadał o specjalnej brygadzie świętych, którzy schodzą na ziemię po to, żeby wybijać dzieciom z głowy złe uczynki. I czasem robią to w dość niekonwencjonalny sposób, zupełnie nie "po świętemu". Generalnie śmieszny, pozytywny przekaz. Ale ponieważ pojawiali się tam święci, nieważne jak bardzo nieokreśleni i umowni, to żadna telewizja nie była zainteresowana. Po pierwsze chcieli ryzykować obrazy uczuć religijnych, a po drugie taka tematyka bardzo ogranicza możliwości sprzedaży na inne rynki, bo już na przykład Hindusi tego nie kupią. Ani Chińczycy. Projekt, więc jest zawieszony, choć współpraca z Minkiewiczami trwa. Produkujemy tu w Platige Image na przykład serial "Niezły kanał" według ich scenariusza w reżyserii Sebastiana Pańczyka. Myślimy też o animowanej wersji "Wilqa".

Teraz jesteś zaangażowany w nowy projekt na zlecenie Muzeum Powstania Warszawskiego: film zatytułowany "Hardkor 44".

Owszem, nie dość, że pełny metraż, strasznie drogi, efektowny, to jeszcze pierwszy raz w polskim kinie polscy żołnierze zostaną pokazani jako prawdziwi twardziele. Takie mam marzenie żeby podejść do tematu Powstania Warszawskiego z zupełnie innej strony niż dotychczas, żeby potraktować je, nie jako fakt historyczny, ale pewien mit. Bo dla młodych ludzi to już nie jest fakt, tylko coś, co wydarzyło się "kiedyś", więc nie jest specjalnie realne, to nie jest nawet historia, tylko czysta fantazja. Chcemy zrobić coś takiego jak w filmie "300", który też przecież odwołując się do faktów historycznych, opowiada całkowicie zmyśloną, zmitologizowaną historię, która jest pewną poetycką metaforą. A przy okazji świetnie się to ogląda. Dlatego nie zamierzamy dbać o faktograficzną adekwatność, za to chcemy dodać trochę fantastyki, akcji, przygody. Oczywiście takie podejście nie wyklucza szacunku do tematu, mam nadzieję, że uda nam się zachować balans, który zadowoli i młodych odbiorców, i historycznych purystów.



Widziałam koncepcje postaci - odważne! Niemieccy żołnierze jako przerażające roboty, powstańcy jako uzbrojeni od stóp do głów herosi... Myślisz, że puryści to przełkną?

A co, jedziemy po bandzie! Młodzi widzowie nie będą o tym myśleć jako o szarganiu świętości narodowej, bo ich ta świętość zwyczajnie nie obchodzi. A ja bym właśnie chciał, żeby obchodziła. Tylko chcę to podać w taki sposób, żeby coś poczuli, wczuli się w role tych powstańców. Przecież wtedy walczyli właśnie tacy nastolatkowie. Ich rówieśnicy dziś wydają się zupełnie niepoważną dzieciarnią, a wtedy ginęli za własny kraj, za własne miasto. I to chcę pokazać, ale bez całej tej nudy i martyrologii. To ma być nade wszystko film akcji, zabawa kinem. Być może użycie w tym kontekście słowo "zabawa" będzie dla niektórych nie do przełknięcia. Chcę zrobić film na którym siedemnastoletnia publiczność nie pośnie z nudów.

Również na zlecenie Muzeum opracowujecie wizualizację zniszczonej po powstaniu Warszawy widzianej z lotu ptaka.

Tak to będzie taki lot Liberatorem nad warszawskimi ruinami. Korzystamy ze zdjęć lotników radzieckich, którzy dość dobrze udokumentowali stan Warszawy. Robimy animowaną rekonstrukcję tych szokujących obrazów. Kiedy zobaczyliśmy je po raz pierwszy, to naprawdę otworzyło nam oczy, bo tego miasta tak naprawdę nie było: same ruiny, dziesiątki tysięcy zburzonych budynków, a w miejscu gdzie było getto - biała plama, wymieciona do czysta przez Niemców. To robi kolosalne wrażenie i mamy nadzieję, że nasza rekonstrukcja przybliży współczesnym widzom skalę tamtych zniszczeń.

A nie kroi się dalsza współpraca z Jackiem Dukajem?

Tak, ale nie dziś i nie jutro. Muszę najpierw zrobić jakieś filmy pełnometrażowe żeby zabrać się za ekranizowanie Dukaja, bo to są bardzo trudne rzeczy - chodzi nam głównie o "Xavrasa Wyżryna", a potem "Ruch Generała". Jesteśmy cały czas w kontakcie, to właśnie Jacek podrzucił mi tytuł "Hardkoru 44", z kolei jeden z naszych ilustratorów pracuje nad nową nietypową książką Dukaja - nietypową, bo to będzie bajka. Ale nasze wspólne projekty filmowe czekają na lepsze czasy, ponieważ są bardzo trudne i bardzo drogie.

Teraz na warsztacie macie jeszcze jeden historyczny projekt, przygotowywany dla polskiego pawilonu na EXPO 2010 w Szanghaju: ośmiominutową, animowaną historię Polski. Da się to zrobić w osiem minut?

Może to się wydawać dużym wyzwaniem, ale mamy świetnego konsultanta historycznego profesora Henryka Samsonowicza, który pilnuje żebyśmy nie pokazywali kompletnych bzdur, a jednocześnie ma ogromny dystans do siebie i historii i wie, że w osiem minut nie da się pokazać wszystkiego w detalu. Więc jest to taka impresja historyczna, przygoda od czasów chrztu Polski do dziś, pokazana w jednym, długim ale efektownym ujęciu. Bardziej to przypomina taki wizualny wiersz na temat polskiej historii niż rzeczywiście ilustrację podręcznika. To ma spełniać rolę zaciekawiacza wobec chińskiej publiczności, której nasz kraj jest całkowicie obcy i nie mają o nim bladego pojęcia.

Dostajecie jako firma sporo nietypowych zleceń z sektora oficjalno-rządowego. Skąd to upodobanie do animacji?

W animacji jest możliwe de facto wszystko. I w filmie teoretycznie też, tylko w filmie kosztuje to dużo więcej. Jeśli mówimy na przykład o historii Polski, to ten filmik, który robimy w wersji aktorskiej musiałby kosztować co najmniej 50 milionów dolarów. Więc oczywiste jest, że skoro nie dysponuje się takimi budżetami, lepiej zrobić śmieszną animację, niż nudną prezentację, w której pokazujemy jakieś pojedyncze obrazki, czy inscenizacje w skali mikro i widzimy trzech wojaków na koniach przechadzających się po polu pod Suwałkami, co ma udawać odsiecz wiedeńską. Lepiej ubrać to w nawias animacji.



A może tzw. "decydentom" obiły się o uszy sukcesy polskiej animacji - twoje własne, czy wytwórni Se-ma-for?

Niewykluczone. Na pewno nam, czy Se-ma-forowi po Oscarze za "Piotrusia i wilka" jest łatwiej takie zlecenia dostawać. Jasne jest, że tego typu dorobek pomaga. Ale zauważyłem też nowy trend obecny od paru lat, że ludzie, którzy trafiają do tych rozmaitych rządowych agencji są coraz bardziej sensowni. Przestają się bać ryzyka. Te filmy, które u nas zamawiają to nie są poprawnie odrobione lekcje, tu już można sobie poszaleć. Wreszcie gdzieś tam zaświtała myśl, że oryginalność jest w cenie, że warto w to się pakować. I to jest taka zmiana jakościowa w tych ekipach związanych z wydatkowaniem pieniędzy publicznych. Mam nadzieję, że ten trend się utrzyma.

Myślisz, że dostaniesz Oscara za "Kinematograf"?

Nie wiem, choć ja zawsze mam takie ambicje. Na pewno będziemy wysyłać ten film wszędzie gdzie się da, pokazywać go na wszelkich możliwych festiwalach i przeglądach. W końcu po to robi się szorty żeby je potem prezentować publiczności i liczyć na nagrody. Ale to czy odniesie sukces będzie zależało do rozmaitych jury i widzów. Ja mam nadzieję, że się spodoba, historia wydaje mi się dość nośna.

I jaką ma fajną pointę...

Błagam nie zdradzajmy pointy!

Nie zdradzimy - po pointę proszę się wybrać do kina.

p

CZYTAJ TAKŻE:

Bagiński o "Hardkorze": To będzie rozwałka! >>>

Zobacz fragment "Hardkoru" >>>