Pani bohaterka Trixie szaleje na wyścigach, lata helikopterem, potrafi powalić rosłego faceta ciosem karate. Przy całym swoim uroku ma sporo męskich cech...

Christina Ricci: Trixie była dla mnie tak ciekawa, ponieważ wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom. Nazwanie jej chłopczycą spłyciłoby tę postać. To z pewnością osoba, która robi to, na co ma ochotę. Jest inteligentną, zabawną dziewczyną funkcjonującą na wysokich obrotach.

Reklama

Identyfikuje się pani z wyrazistymi feministycznymi poglądami Trixie?

Jestem zdania, że kobiety powinny mieć jasny wybór, co chcą robić w życiu. A przy tym nie mogą być narażone na pełne pogardy niemądre oceny - ktoś, kto robi "męskie" rzeczy, jest chłopczycą, i tak dalej. Jednoznaczne oceny mogą uczynić wiele szkody - być może jakaś inna młoda dziewczyna będzie się bała kiedyś robić to, co naprawdę lubi, w obawie przed takim ometkowaniem. Zatem można powiedzieć, że wiele łączy mnie z Trixie - jestem dziewczęca, ale jednocześnie lubię robić rzeczy, które uchodzą za męskie.

Reklama

Angażuje się pani w organizacje broniące praw kobiet, jest pani członkiem RAINN - organizacji zajmującej się walką z przestępstwami na tle seksualnym.

Tak, to dla mnie bardzo ważna forma działalności. Przestępstwa seksualne wydają mi się najbardziej odrażające ze wszystkich - trzeba zdać sobie sprawę z tego, że to samonakręcająca się spirala przemocy, ponieważ osoby, które doświadczyły złego traktowania, często powielają te zachowania. Poza tym gwałt to, jak to się mówi, wojenna broń - kulturowo utrwalony sposób upokorzenia pokonanego kraju i tak był traktowany przez stulecia. Nasza praca ma też wymiar praktyczny - staramy się o to, by poddać badaniom wszystkie próbki DNA z miejsc zbrodni, ponieważ w ten sposób można zidentyfikować winnego nawet po latach. No i przede wszystkim zapobieganie gwałtom to kwestia świadomości - w końcu nigdy nie wiesz, jakie są czyjeś intencje.

Powiedziała pani kiedyś, że lubi pani grać postaci, które mają w sobie dużo mroku. Tego akurat nie da się powiedzieć o Trixie...

Reklama

Jako aktorka muszę potrafić zagrać wszystko i chociaż po części wczuć się w emocje postaci, które odtwarzam. Jeśli chodzi o Trixie, to bardzo mi się podobało, że to pogodna, pozytywna bohaterka. Zresztą tak jest z całą rodziną Racerów - mimo że przytrafiają im się złe rzeczy, potrafią w każdej sytuacji zachować optymizm i poczucie humoru. To dało się odczuć na planie.

W filmie jeździ pani jak pirat drogowy. Czy dostała pani kiedyś mandat za przekroczenie prędkości?

Nigdy! Nie wiem, czy to dlatego, że miałam farta, czy po prostu nie jeżdżę tak szybko. Cała ta samochodowa jazda i walki karate to była przede wszystkim świetna zabawa.

Poza chwilą, kiedy miała pani wypadek z występującą w filmie małpą...

Nie nazwałabym tego wypadkiem! (śmiech). W pewnym momencie zdjęć towarzysząca nam na planie małpa musiała się czegoś przestraszyć, skoczyła na mnie, wgryzła w lewą pierś i nie chciała puścić. Wszystko, co mogłam zrobić, by jeszcze bardziej nie spanikowała, to powtarzać cicho i błagalnie: "Pomocy... pomocy... au... au...". Moi koledzy z planu odwracali się zdziwieni, zastanawiając się, czemu coś tam mruczę pod nosem, kiedy kamera już dawno stanęła. Cóż, może to jednak moja wina, bo nie jestem wielką fanką małp. Muszę zmienić swoje podejście. (Christina wznosi oczy do góry i mówi do siebie: "Christina, nie bądź zołzą, polub małpki, małpki są śliczne i kochane...")

Czy poza tym przykrym doświadczeniem miała pani jakieś inne trudności przy pracy z Wachowskimi?

Od czasów "Matriksa" jestem wielką fanką Wachowskich, więc bardzo się ucieszyłam, że mogę z nimi pracować. Bracia potrafią prowadzić aktora pewną ręką, bo mają klarowną wizję tego, co chcą osiągnąć. Wszystko mają dopracowane w najmniejszym szczególe. Było to o tyle konieczne, że pracowaliśmy na zielonym ekranie i wskazówki co do tego, co właściwie się dzieje wkoło, były nam bardzo potrzebne! Staliśmy w próżni, a Wachowscy mówili nam na przykład: "No, teraz pada śnieg". Pozostawało nam tylko podążyć za ich wyobraźnią.