Często mówi pani, że jest wielką fanką książek - nie tylko pisanych przez Jane Austen - i chce mieć własną księgarnię. To plan na emeryturę?

Maria Bello: Czuję się, jakbym już ją miała. Moi najlepsi przyjaciele mają w Los Angeles księgarnię o nazwie Equator Books, gdzie można znaleźć wiele wspaniałych używanych książek, w tym pierwsze wydania wielu klasyków. Uwielbiam to miejsce i dlatego czasem tam pracuję. Dla siebie czytam teraz biografię Georgii O’Keefe, chciałabym wyprodukować film na jej podstawie. Zresztą często czytając książkę, myślę: „To powinien być film”.

Reklama

Aktorstwo pani nie wystarcza?

Gdy gram, wykorzystuję zaledwie pięć procent siebie. A we mnie jest jeszcze tyle pomysłów, które chciałabym wykorzystać. Nie zamierzam jednak rzucać aktorstwa. Potrzebuję tego dla utrzymania zdrowia psychicznego.

Reklama

To dlatego wybierała pani głównie role w niezależnych filmach?

Nigdy nie wybieram filmu tylko dlatego, że jest niezależny. Wybieram role na podstawie scenariusza. Niestety, w Hollywood filmy zazwyczaj koncentrują się wokół ról męskich, a kobiety grają tylko żony lub dziewczyny głównych bohaterów. A takie role nie są dla mnie interesujące. Jeśli już jest jakaś główna rola kobieca, producenci chcą, by zagrała ją Charlize Theron, Julia Roberts albo inna aktorka, dzięki której film dużo zarobi. A kino niezależne ma zdecydowanie więcej do zaproponowania.

Zawsze chciała pani być aktorką?

Reklama

Nie. Miałam zostać prawnikiem. Gdy byłam na studiach prawniczych, ktoś powiedział mi, że dodatkowo mogę chodzić na zajęcia z aktorstwa. Nie wiedziałam o tym. Pochodzę z rodziny budowlańców z Filadelfii. Byłam przekonana, że aby zostać aktorem, trzeba się urodzić w Hollywood.

Podobno nie ogląda pani telewizji. Uważa pani, że ma ona zły wpływ na ludzi?

Gdy wspinałam się na szczyt góry w Bhutanie, byłam pierwszą Amerykanką, którą kiedykolwiek tam widziano. Wszyscy za to mieli telewizory. Mogli dzięki temu poznać to, czego normalnie nie mogliby zobaczyć. Z drugiej jednak strony ludzie spędzają za dużo czasu przed odbiornikami i nie ruszają się tyle co kiedyś. Mam więc mieszane uczucia.

Co robiła pani w górach w Bhutanie?

Byłam tam z fundacją Save The Children, która pracuje w obozach dla uchodźców i biednych społecznościach w 48 krajach, prowadząc programy promujące zdrowie i edukację dla dzieci i kobiet. Pomagam im, ponieważ to jedyna fundacja, której fundusze idą bezpośrednio do ludzi potrzebujących. Ponadto zamiast zatrudniać ludzi z zewnątrz, uczy członków danej grupy, by pomagali swojej społeczności. Gdy byłam w obozie dla uchodźców w Albanii, zdałam sobie sprawę, że ludzie na całym świecie pragną dwóch rzeczy: by ich dzieci były zdrowe i szczęśliwe oraz... szminek. To łączyło wszystkie kobiety, które spotykałam. Zawsze mnie to śmieszyło.

Takie fundacje chętnie wspierają się współpracą ze znanymi ludźmi. Jak radzi sobie pani ze sławą?

Sława nie wpływa na moje życie. Gdy ktoś spotyka mnie na ulicy jak idę z moim synem i pyta: "Czy pani jest Marią Bello?”, mój syn mówi: "Nie, to moja mama”, a ja tylko przytakuję.