Dlaczego została pani aktorką?
Eva Green: Oczywiście chciałam być sławna. A teraz na poważnie, aktorstwo jest dla mnie jak czarna magia - potężna, podniecająca. Do sukcesu wiodła długa droga. Nie przyszedł łatwo.
Jaka jest zła strona aktorstwa?
Ciągłe wątpienie w siebie. Zastanawianie się, dlaczego ten czy inny reżyser nie zdecydował się powierzyć mi roli w swoim filmie.
A dobra strona?
Gdy gram, czuję, że żyję.
Pani matka, Marlene Jobert, jest sławną aktorką francuską. Doradza pani w kwestiach związanych z filmami?
Tak. Ona doskonale wie, że kariera aktorska przypomina kolejkę górską - raz lądujesz na górze, raz na dole. Niczego nie dostajesz za darmo. Ale jednocześnie jest bardzo ekscytująca, ponieważ ciągle coś się zmienia, a to sprawia, że czuję się w życiu spełniona.
Z jakim reżyserem chciałaby pani pracować?
Larsem von Trierem. Wiem, jak źle traktuje aktorów, więc moje marzenie jest prawie masochistyczne, ale uwielbiam jego filmy. Chciałabym także dostać rolę w filmie Tima Burtona. To bardzo odważny reżyser. Jeśli zaś chodzi o moich ulubionych aktorów, to niedoścignionymi wzorami są Cate Blanchett i Edward Norton.
Bernardo Bertolucci, reżyser filmu "Marzyciele", powiedział kiedyś, że jest pani "amoralnie piękna".
Och, Bertolucci prowadzi te swoje gry. Mogę sobie wyobrazić jego minę, gdy mówił o mojej urodzie. Cały szum wokół „Marzycieli” bardzo mnie rozprasza. Wszyscy mówią tylko o moich rozbieranych scenach. Myślisz, że łatwo mi było być nagą przed kamerą? Ale wszystkie te sceny miały swoje uzasadnienie, a „Marzyciele” to wspaniały obraz.
Po "Marzycielach" powiedziała pani, że chciałaby pracować z niezależnymi reżyserami, z dala od hollywoodzkich studiów. Dlaczego więc przyjęła pani rolę w wysokobudżetowym filmie "Królestwo niebieskie"?
Tak powiedziałam? Ok, być może, ale "Królestwo niebieskie" to nie jest typowa megaprodukcja. To mądry film, a większość aktorów, podobnie jak reżyser Ridley Scott, to Brytyjczycy. Dlatego jestem tak dumna z tego obrazu. Poza tym moja rola w "Królestwie niebieskim" nie jest jednowymiarowa. Nie jestem głupią księżniczką wymachującą mieczem i czekającą na swojego księcia.
Pani książę w "Królestwie niebieskim" to Orlando Bloom. Czy to prawda, że był bardzo zdenerwowany podczas kręcenia scen miłosnych, a pani prawie pijana i niesamowicie pewna siebie?
Żartowałam, a wszyscy przyjęli to jako fakt. Najśmieszniejsze jest to, że najbardziej zdenerwowaną osobą na planie był Ridley Scott, który nie lubi scen rozbieranych. Dla mnie nie było to krępujące. Po scenach w "Marzycielach" zrobię przed kamerą wszystko. Ridleyowi zajęło kilka dni, zanim poprosił mnie o pokazanie sutka, po czym ta scena i tak została wycięta w filmu. A ja i tak wolę grać w scenach rozbieranych niż w tych z długimi dialogami.
Zaraz po "Królestwie niebieskim" pojawiła się propozycja roli w "Casino Royale". Czy to prawda, że nie chciała pani zagrać Vesper Lynd?
Taka była moja pierwsza reakcja, myślałam, że rola u boku tajnego agenta negatywnie wpłynie na moją karierę. Uznałam, że jest zbyt banalna - naiwna dziewczyna idąca po plaży w bikini albo dobra dziewczyna Bonda, zła dziewczyna Bonda, namiętna dziewczyna Bonda itp. Potem przeczytałam scenariusz i zdałam sobie sprawę, że Vesper Lynd jest bardzo realistyczna, trochę niegrzeczna, trochę odważna, bardzo charakterystyczna. Sama historia jest mroczna, a związek miłosny z Danielem Craigiem ciekawy.
Traktowano panią jak gwiazdę podczas kręcenia „Casino Royale”?
Pamiętam jak w Pradze rozmawiałam z Barbarą Broccoli, producentką filmu i wspaniałą kobietą, która traktowała mnie jak córkę. Żartując powiedziałam: „Mam ochotę na sushi”. Po chwili pojawiła się z talerzem pełnym sushi. Poczułam się wtedy jak bogini.
Skończyła pani z Bondem, ale nie z Danielem Craigiem, gracie razem w "Złotym kompasie".
Ale nie mieliśmy wspólnych scen w tym filmie. Moja postać i bohater Daniela są z dwóch innych światów.
Zakończenie "Złotego kompasu" sugeruje kontynuację. Spotkacie się w sequelu?
Tak, a moja rola została bardziej wyeksponowana w scenariuszu drugiej części. Podobnie jest w książce "Złoty kompas". Niestety, do końca trylogii zawsze będę się mijała z Danielem.
To kiedy zdjęcia do dwójki?
Jeśli film dobrze się sprzeda, to już we wrześniu 2008 roku.
Co pociągało panią w roli czarownicy Serafiny?
Po pierwsze książki Phillipa Pullmana są niesamowite! Dołączono je do scenariusza, bo tylko na jego podstawie aktorom trudno było się zorientować, o co chodzi w „Złotym kompasie”. Po przeczytaniu trylogii pierwszy raz od wielu lat odkryłam dla siebie arcydzieło – duchowe, filozoficzne, poruszające i zaskakująco mroczne jak na przygodową książkę dla dzieci.
Wszyscy wiedzą, że nie lubi pani dziennikarzy i wywiadów. Czy to dlatego, że jest pani nieśmiała?
Nie lubię dużo mówić, nie tylko przed dziennikarzami, a bycie w centrum zainteresowania mediów to dziwne uczucie. Staję się wtedy potworem. Zwłaszcza gdy dziennikarze pytają się o moje życie prywatne. Na początku nie wiedziałam, jak się w takich sytuacjach zachować i stawałam się bardzo agresywna. Dziennikarze, zwłaszcza amerykańscy, zawracają mi głowę głupimi pytaniami, na które staram się odpowiadać, gdyż mam to wpisane w kontrakcie. To obowiązek, który muszę spełniać.
Jakiego rodzaju pytania zadają amerykańscy dziennikarze?
Pytają o plotki w stylu:"„Podobno jest pani szalona".
Jak panią traktują we francuskich kręgach filmowych?
Mój status we Francji jest dość nietypowy. Wystąpiłam tam tylko w jednym filmie "Arsene Lupin", który nie był hitem. Dlatego też ludzie w Paryżu nie traktują mnie jak swojej aktorki. Mimo to bardzo chętnie przyjęłabym rolę we francuskim filmie.