Zapytany o to, jak to robi, że z taką swobodą przechodzi od filmów science-fiction do dramatu, a w ciągu roku jest w stanie wypuścić na ekrany "Jurassic Park" i "Listę Schindlera", Spielberg odpowiedział, że "kiedy ma się talent do opowiadania historii, nie sposób przestać". Ale nie uważa się za ewenement.
– Wystarczy poczytać historię Hollywoodu. Tacy reżyserzy, jak John Ford, Howard Hawks czy Victor Fleming byli w stanie zrobić cztery filmy rocznie – przypomniał Spielberg. Sam, w dwanaście miesięcy pomiędzy rokiem 1996 a 1997, nakręcił trzy produkcje: "Zaginiony świat", "Amistad" i "Szeregowca Ryana".
Skąd czerpie energię? – Nie staram się porównywać z kimkolwiek. Kiedy nie pracuję, jestem nie do zniesienia. Proszę spytać moją żonę (Kate Capshaw) i dzieci. Kiedy nie kręcę, jestem nieszczęśliwy, pałętam się po domu, czuję się jak lew w klatce – wyznał nie bez humoru reżyser.
– Najczęściej historie mnie znajdują, chociaż na przykład z "Bliskimi spotkaniami trzeciego stopnia" było inaczej. Chciałem zrobić film o kosmitach, bo w nich wierzyłem, wyobrażałem sobie, że to postaci z współczesnej mitologii – powiedział uczestnikom paryskiego spotkania. Tematy podsuwają mu też współpracownicy, jak w przypadku "Pojedynku", na który w "Playboyu" wpadła jego ówczesna sekretarka, czy "Czasu wojny", do którego przekonała go producentka Kathy Kennedy.
O tym, czy przeniesie na ekran powieść czy opowiadanie decydują pierwsze chwile lektury. – Jeśli mam film przed oczami jeszcze w trakcie czytania, to jest to – wyznał reżyser, choć przyznał, że do końca nie był pewien co do "Złap mnie, jeśli potrafisz" (2002), a o ekranizacji prawdziwej historii Franka Abagnale'a Juniora z Tomem Hanksem i Leonardo DiCaprio w rolach głównych zdecydował upór producenta.
Jednak nawet wielki Spielberg nie jest głuchy na opinie współpracowników. Co więcej, w jego ekipie od lat odnajdujemy te same, oscarowe nazwiska: John Williams, komponuje dla niego muzykę od "Sugarland Express" (1972), Michael Kahn montuje od "Bliskich spotkań...", a Polak Janusz Kamiński, jest jego operatorem od "Listy Schindlera".
– Mam to szczęście, że pracuję z ludźmi-kameleonami, zdolnymi przystosować się do każdych warunków – skomentował reżyser. – Johnny Williams jest w stanie zupełnie zmienić styl komponowanej przez siebie muzyki, a Janusz Kamiński dostosować światło do każdych warunków – dodał.
W pracy z aktorem stawia na casting, ale i na dialog. – Film jest jak żywy organizm, w którym możliwe są wszelkie zmiany. Tym bardziej, jeśli chodzi o kompozycję roli, w której przygotowanie aktorzy wkładają wiele trudu – wyjaśnił Spielberg, dodając, że od starszych reżyserów nauczył się, że warto więcej słuchać niż mówić.
W pracy producenckiej – jest współwłaścicielem Dream Works – kieruje się podobnymi zasadami. – Wybór reżysera zapewnia, że nie będę musiał zjawiać się co dwa dni na planie – odpowiedział Spielberg na pytanie zadane z sali przez młodego człowieka, który próbował wyciągnąć od Spielberga jego e-maila, żeby przesłać mu CV. Na producenckim koncie wiecznego dzieciaka z Cincinatti widnieją takie sukcesy, jak trzy części "Powrotu do przyszłości", "Shrek", "American Beauty", a ostatnio "Służące", w reżyserii stosunkowo nieznanego Tate'a Taylora.
Do swych wzorców, prócz wspomnianych mistrzów hollywoodzkiej klasyki, Spielberg zalicza także francuskiego reżysera Francois Truffaut, którego obsadził w roli Claude'a Lacombe'a w "Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia". To właśnie Truffaut, który swoje pierwsze obrazy oparł na przeżyciach z młodości, nakłonił Spielberga do sięgnięcia po tematy związane z dzieciństwem. Dziś Spielberg, reżyser, producent i ojciec siedmiorga dzieci uważa je za "instynktowne" i zapewne między innymi dlatego nie ma najmniejszych skrupułów w adaptowaniu ckliwych historii familijnych, jak "Czas wojny".