– Co się zmieniło w Łodzi? Chyba powietrze jest czystsze i prostytutki pod Grandem już nie są te same co w 1995 roku, kiedy kręciliśmy tu zdjęcia do "Króla Olch" – mówił Malkovich, który w ubiegły weekend przyjechał do Polski, by w łódzkim Teatrze Jaracza zagrać w przedstawieniu "Infernal Comedy. Wyznania seryjnego mordercy" w reżyserii Michaela Sturmingera. To oparta na faktach historia wyrafinowanego austriackiego mordercy Jacka Unterwegera. Inteligentny pisarz, dziennikarz i cyniczny uwodziciel był podejrzany o zamordowanie co najmniej jedenastu prostytutek. Spektakl łączy elementy monodramu i opery – muzykę barokową wykonuje na scenie 35-osobowa orkiestra z Wiednia pod batutą Martina Haselböcka, a partie wokalne śpiewają dwie sopranistki – Bernarda Bobro oraz Polka Aleksandra Zamojska. – Pięć lat temu spotkałem Martina Haselböcka i zaczęliśmy rozmawiać o mieszaniu muzyki barokowej z filmem. Z tych spotkań i rozmów powstał pomysł spektaklu o mordercy Jacku Unterwegerze, który popełnił samobójstwo – opowiadał Malkovich. – Już trzeci rok, jak jeździmy z tym przedstawieniem po świecie. Uwielbiam mieszanie form i siłę muzyki, która została w nim wykorzystana. – dodał.
Tymczasem mało brakowało, a aktor nie pojawiłby się w Polsce.

Pechowa ziemia obiecana?

"Klątwa tournee Malkovicha", "Okradziony, nie przyleci do Polski?", "Tragifarsa z Malkovichem" – nagłówki prasowe grzmiały od sensacyjnych wieści na temat wizyty hollywoodzkiego aktora. Wszystko dlatego że dzień przed przylotem do Łodzi z pokoju hotelowego w Pradze ukradziono aktorowi dokumenty, telefony komórkowe i laptopa. Następnego dnia z przyczyn technicznych opóźnił się lot, którym Malkovich miał się dostać do Polski. Skorzystał więc z innego samolotu i cudem załatwioną awionetką przyleciał z Warszawy do Łodzi. Na domiar złego, dało o sobie znać – operowane kilka miesięcy temu w Polsce – kolano. Ale na tym nie koniec. Podczas sobotniego spektaklu w Jaraczu publiczność miała na uszach słuchawki z polskim lektorem. Jednak z powodu kłopotów technicznych czytany tekst roznosił się po całej sali i... scenie. Aktor próbował obrócić to w żart, pytając podczas przedstawienia: – Jak idzie tłumaczowi? Proszę pana tłumacza, czy mnie pan słyszy, bo ja pana tak.
Reklama

Teatr jak druga skóra

– Aktorstwo polega na tym, że raz gra się lekką komedię, innym razem wciela się w mroczną postać. Cudowna rzecz dotycząca teatru jest taka, że granie na scenie i kreowanie roli same w sobie są terapią, po której nie potrzeba żadnej kolejnej – podkreśla Malkovich.
John Gavin urodził się w 1953 roku jako syn inżyniera środowiskowego i redaktorki lokalnej gazety w niewielkim amerykańskim górniczym miasteczku Benton. Był zadziornym dzieckiem. Kiedy rodzice nie wytrzymywali jego psot, zamykali się w domu i przez okno krzyczeli do Johna: "Wściekły pies, wściekły pies!".
W teatrze zakochał się już jako kilkuletni chłopak, ale poważnie zaczął o nim myśleć dopiero na studiach. Jako nastolatka interesował go przede wszystkim baseball. Gdy miał 18 lat, by dostać się do wymarzonej drużyny, schudł 30 kg – miał z czego zrzucać, bo wcześniej ważył 110 kg. Zastosował wówczas własną dietę – żywił się jedynie owocowymi galaretkami. Kariery na boisku jednak nie zrobił, ale na deskach owszem. Chociaż początkowo, podobnie jak ojciec, chciał być inżynierem i dlatego wybrał Uniwersytet Eastern w Illinois. I tam jednak szybko odkrył swoje prawdziwe powołanie – zadebiutował w studenckim spektaklu "Kochanek" Harolda Pintera. Świetnie przyjęty przez krytyków, przeniósł się na uniwersytet stanowy, który słynął z dobrego wydziału dramatycznego. Porzucił naukę w 1976 roku i wyjechał do Chicago, gdzie dołączył do założonego przez swojego przyjaciela (Garego Sinise’a) teatru – Steppenwolf Theatre. Malkovich dorabiał, zmywając naczynia, pracując w księgarni, jako kierowca autobusu. W ciągu pięciu lat wystąpił w ponad 50 spektaklach przygotowanych przez Steppenwolf. Nie tylko grał, lecz także reżyserował. Po siedmiu latach działalności grupy zespół został zaproszony do Nowego Jorku, gdzie wystawił sztukę Sama Sheparda "True West". Spektakl cieszył się sporym powodzeniem, a Malkovich otrzymał prestiżową nagrodę teatralną Obie.
Jego sceniczna kariera nabrała rozpędu, kiedy w 1984 roku u boku Dustina Hoffmana zagrał na Broadwayu w "Śmierci komiwojażera". Do dziś dużo występuje w teatrze – w Madrycie, Moskwie, Wiedniu, właśnie przygotowuje się do premiery "Niebezpiecznych związków" w Paryżu i na brak kolejnych propozycji nie narzeka: – Wciąż przesyłają mi propozycje z różnych teatrów, ale rzadko coś przyjmuję. Niestety większość współczesnych sztuk jest fatalna – mówi.



Zaklinacz ekranu

Chociaż teatr zawsze stawia na pierwszym miejscu i zarzeka się, że jest dla niego "jak drugi dom, druga skóra, powietrze, którym oddycha", to dzięki filmowi stał się naprawdę popularny. Psychopaci, dziwacy, cyniczni manipulatorzy – to jego specjalność. Pytany, czy po zagraniu skomplikowanej psychicznie osoby musi odreagowywać, z uśmiecham na ustach odpowiada: – Absolutnie nie.
Po raz pierwszy na dużym ekranie pojawił się późno, bo w wieku 30 lat. Zagrał niewidomego Mr. Willa, który pomaga ubogiej wdowie w filmie "Miejsca w sercu", i od razu otrzymał swoją pierwszą nominację do Oscara dla najlepszego aktora drugoplanowego. Jego kolejne role w "Polach śmierci" i "Szklanej menażerii" zostały również docenione przez krytykę, ale widzowie naprawdę pokochali go jako uwodzicielskiego intryganta Vicomte’a De Valmonta z "Niebezpiecznych związków". Aktorski popis dał również w obrazie Wolfganga Petersena "Na linii ognia", gdzie zagrał byłego agenta CIA, który postanowił zabić prezydenta USA. Rola przyniosła mu kolejną nominację do Oscara oraz nominacje do Złotego Globu i nagrody Brytyjskiej Akademii Filmowej. Potem posypały się kolejne kreacje, m.in. Gilberta Osmonda w "Portrecie damy", w "Być jak John Malkovich" zagrał siebie, w "Być jak Stanley Kubrick" jego bohater podawał się za słynnego reżysera, który kręcił w Londynie swój ostatni film "Oczy szeroko zamknięte", jako profesor David Lurie w "Hańbie" czy emerytowany agent CIA w adaptacji komiksu "Red". – Aktorstwo jest wspaniałe. Bo przez chwilę jestem kimś, kim nie będę w prawdziwym życiu, i jeszcze mi za to płacą nieprawdopodobnie duże pieniądze – mówi Malkovich.

Pracowity jak mrówka

Od debiutu w 1981 roku zagrał już ponad 60 ról filmowych, przyznaje jednak, że nieczęsto sam chodzi do kina: – Dużo gram, dlatego nie mam czasu na oglądanie filmów. Zresztą dobre fabuły zdarzają się rzadko. To rodzaj totolotka – żartuje. Z powodzeniem Malkovich stanął także po drugiej stronie kamery – w 2002 roku zrealizował polityczny thriller "Tancerz" (film był pokazywany podczas wizyty aktora w Łodzi). Pytany, dlaczego rzadko reżyseruje, odpowiada: – Reżyseria zabiera zbyt wiele czasu. "Tancerz" zabrał mi osiem lat. Idiotyzm! Wychodzi na to, że w takim tempie, zanim wyląduję w wózku inwalidzkim, dałbym może radę wyreżyserować jeszcze ze dwa filmy.
Z dwoma partnerami założył także w Los Angeles niewielką firmę producencką Mr. Mudd, na koncie której są już m.in.: ekranizacja komiksu "Ghost Word", historyczny dramat "Rozpustnik" czy opowieść o nastolatce w ciąży "Juno". Unikając komercyjnych produkcji, najczęściej realizuje ambitne ekranizacje literatury i skromne dramaty psychologiczne, by na nie zarobić, grywa w hollywoodzkich filmach. Nie oddziela jednak sztuki ambitnej od rozrywkowej, bo jak podkreśla, zawsze angażuje się tak samo: – Jeśli ktoś powiedziałby, że wspólne czytanie scenariusza odbędzie się pod wodą, to założę kąpielówki – opowiada.

Projektant elegant

Zawsze nienagannie ubrany podkreśla, że nie przepada za dresami, adidasami i czapeczkami baseballowymi. – Aktor to osoba publiczna i powinien o każdej porze dobrze wyglądać – przyznaje. Na deklaracjach nie poprzestał, bo kilka lat temu założył własną firmę odzieżową. – Produkuję rzeczy praktyczne, które sam noszę. Są to zatem dobrze skrojone garnitury z porządnych, niegniotących się materiałów, bawełniane koszule, kamizelki, płaszcze. Nie interesuje mnie projektowanie ciuchów, których się potem nie da nosić. Robi się zabawne i efektowne kolekcje, a potem one lądują w katalogu. Bzdura – irytuje się. Będąc w Łodzi, chwalił się, że za kilka dni na rynek trafi szósta kolekcja jego ubrań, zaprojektowana pod banderą jego marki Technobohemian.

Kucharz, ogrodnik, idealny tata

Szparagi z wędzoną szynką Chrobrego, pierś z gęsi, sos gruszkowy, zapiekane ziemniaki i konfitura z czerwonej cebuli z kapustą, torcik kawowy z makiem plus sos malinowy, a do tego argentyńskie wino – tak ponoć wyglądała kolacja Malkovicha w Łodzi. W środowisku filmowym aktor uważany jest za jednego z najlepszych kucharzy. – W kuchni się relaksuję. Chyba nawet lepiej znam się na gotowaniu niż na filmach – śmieje się. – Moją specjalnością jest ciasto marchewkowe, które uwielbiają moje córki Amandine i Lorwy. Podkreśla, że bardzo lubi potrawy libańskie i kuchnię etiopską. A z polskich dań ceni żurek, uwielbia nasz chleb i... krówki. Dlatego z Polski wyjechał z dużym pudełkiem tych cukierków (prezent od władz Łodzi).
Jego przyjaciele śmieją się, że John byłby też znakomitym służącym – nie tylko świetnie gotuje, lecz także potrafi pielęgnować ogród – regularnie podlewa i kosi trawnik przed domem, przycina krzewy – ale też znakomicie prasuje.