Morderstwo Czarnej Dalii było jedną z najbardziej ponurych zbrodni, jakie wstrząsnęły Kalifornią lat 40. 15 stycznia 1947 roku znaleziono zwłoki początkującej aktorki Elizabeth Short zwanej Czarną Dalią. Były w tak okropnym stanie, że nawet największym policyjnym twardzielom żołądki podchodziły do gardła. Morderca lub mordercy torturowali Short, a jej ciało przecięli na pół. Brakowało motywu zbrodni, brakowało podejrzanych. Policja rzucała się na każdy trop (przez chwilę śledztwem objęty był nawet legendarny reżyser Orson Welles), ale mordercy nie znalazła. Sprawa Short do dziś pozostaje nierozwiązana.

Swoją teorię na temat tego morderstwa przedstawił James Ellroy - mistrz kryminału, który bez mrugnięcia okiem krytykuje Raymonda Chandlera (nazywa go kiepskim, przereklamowanym pisarzem) i Fiodora Dostojewskiego (uważa, że "Zbrodnia i kara" jest fatalnie napisana). Wszystko można mu jednak wybaczyć, bo jego książki to narkotyk. Wciągają obrazami mrocznego, zepsutego do cna świata, w którym nie ma miejsca na dobro. Każdy prowadzi nieczystą grę, oszukując i zdradzając. Ellroy od lat ma obsesję na punkcie sprawy Short. W1987 roku wydał powieść "Czarna Dalia", jedną z najbardziej mrocznych, a jednocześnie najlepszych w jego dorobku.
Biorąc się za kręcenie jej filmowej wersji, De Palma miał właściwie wszystko na tacy - ubraną w kostium zagadkę ponurej zbrodni, znakomicie nakreślonych głównych i drugoplanowych bohaterów, soczyste dialogi. Wystarczyło tylko trzymać się książki, znaleźć dobrą obsadę i ustawić kamerę. Niestety, De Palma wszystko schrzanił.

Owszem można pozachwycać się zdjęciami autorstwa Vilmosa Zsigmonda i scenografią Dante Ferrettiego - aż trudno uwierzyć, że film kręcono w Bułgarii, na ekranie odżywa bowiem Los Angeles schyłku lat 40. Ale na tym lista plusów się kończy.

Scenariusz pozbawił "Czarną Dalię" niemal wszystkiego, co stanowi o sile książki. A De Palma zadziwiająco - jak na filmowca o wieloletnim doświadczeniu - nieporadną i przyciężką reżyserią dopełnił klęski. Nie ma w filmie prawdziwych emocji, nie ma suspense’u. Zagadki też nie ma, bo akcja budowana jest w tak nudny sposób, że mało nas obchodzi, kto pociął Elizabeth Short. Nie ma też bohaterów z krwi i kości. To jednowymiarowe postaci poprzebierane w ładne kostiumy. Co z tego, że Scarlett Johansson z szykiem nosi jedwabne szlafroczki, Hilary Swank jest stosownie demoniczna jako femme fatale, a Mia Kirshner nawet wzrusza jako nieszczęsna Short. Co z tego, że Josh Hartnett i Aaron Eckhart nieźle prezentują się w kapeluszach i marynarach a la Humphrey Bogart. Ich reakcje są łatwe do przewidzenia, a gra drewniana. W książce Ellroya są żywe reakcje i żywi ludzie. W filmie De Palmy króluje tylko nuda. Wielka, obezwładniająca nuda.


Czarna Dalia
USA 2006; Reżyseria: Brian De Palma; Obsada: Josh Hartnett, Scarlett Johansson, Aaron Eckhart, Hilary Swank, Mia Kirshner; Dystrybucja: Kino Świat; Czas: 121 min Premiera: 17 sierpnia










Reklama