"Simpsonowie" doczekali się przeniesienia na kinowy ekran, gdy po 18 latach nieprzerwanej obecności w telewizji nowe odcinki nie są już pokazywane w porze największej oglądalności, a ich poziom zmierza w stronę telewizyjnej sztampy. Dzisiejsza wersja serialu z rzadka przypomina o czasach, gdy każdy odcinek był majstersztykiem inteligentnego humoru i celnej satyry.

Reklama

Na szczęście reżyser pełnometrażowej wersji (a wcześniej 23 telewizyjnych odcinków) David Silverman i główny scenarzysta, ojciec "Simpsonów" Matt Groening o starym przepisie na jeden z najlepszych seriali wszech czasów nie zapomnieli. Owszem, godzenie żartów dla starych fanw z tanimi grepsami dla tych, którzy byli zbyt młodzi, by się załapać na najlepsze sezony, przybiera karkołomne formy, ale ducha anarchicznej zabawy z czasów świetności jednak wyraźnie czuć.

Zwłaszcza w znakomitej pierwszej połówce, gdzie dostajemy to, co w "Simpsonach" zawsze było najlepsze, czyli kpiący z wszystkich świętości obraz niecodziennej codzienności dysfunkcjonalnej rodziny wymieszany z szyderstwem z politycznej poprawności, brawurową kpiną z religijnego nawiedzenia. W dodatku doprawiony smakowitymi slapstickowymi gagami z fenomenalną sekwencją przejażdżki nagiego Barta na deskorolce.

Sama fabuła osnuta wokół wątku jeziora zatrutego przez ojca rodziny Homera i związanej z tym kwarantanny mieszkańców Springfield przykrytych przez tajną agencję wielkim szklanym kloszem najeżona jest niedwuznacznymi wycieczkami w kierunku bieżącej polityki ze szczególnym uwzględnieniem ekologicznej krucjaty Ala Gore’a. Satyryczne ciosy padają gęsto i rozdawane są po równo nawiedzonym ekologom i ich obskuranckim przeciwnikom. Przy okazji dostaje się też m.in. prezydentowi Bushowi (nie wprost), Hillary Clinton (prawie wprost), Tomowi Hanksowi (bardzo wprost) i zespołowi Green Day pogrzebanemu w morzu śmieci. Jest wariacko, inteligentnie i radośnie, a to, co prymitywne w idealnych proporcjach, łączy się z tym, co wyszukane.

Reklama

Ale z chwilą ucieczki Simpsonów przed rozwścieczonymi sąsiadami na Alaskę ukłony w stronę nowej publiczności zaczynają być coraz bardziej widoczne. W sukurs przychodzi cały worek odwołań do popkulturowej klasyki. I jakoś się to toczy nierówną koleiną lepszych i słabszych momentów z prorodzinnymi rozterkami w roli katalizatora aż do wielkiego finału, gdzie status quo zostaje zwyczajowo przywrócone, a duch niepokornej satyry znów triumfuje. Miłośnicy "Simpsonów" mogą więc z ulgą odetchnąć, bo kinowa wersja jednak udowadnia, że pogłoski o rychłym zmierzchu serialu są mocno przesadzone.



"Simpsonowie"
USA 2007; Reżyseria: David Silverman; Dystrybucja: Imperial-Cinepix; Czas: 87 min; Premiera: 3 sierpnia