Część krytyków nazwała pański najnowszy film "Inland Empire" najbardziej skomplikowanym pana dziełem. Czyżby nie zależało panu na tym, by widzowie rozumieli pana filmy?
Wiem, że moje kino nie jest łatwe w odbiorze, ale chodzi mi o coś więcej. Mój film jest jak życie. Życie też nie zawsze jest zrozumiałe. Choć sceny filmowe jak wydarzenia z naszego życia wydają się nie mieć sensu, to w końcu układają się one w jakąś logiczną całość. Każdy musi powołać się na intuicję i odebrać ten film jako przygodę ze sztuką. Chcę, żeby widz wracał do Inland Empire, by zgłębić i zinterpretować jego najmroczniejsze tajemnice. Nie można go pojąć uniwersalnie. Każdy widz zrozumie ten film w inny sposób. Mnie taka zabawa z widzem fascynuje. Lubię grzebać w jego podświadomości, myślach. Myślę, że mógłbym być psychiatrą.
Czy jest to rodzaj gry czy manipulacji emocjami widza?
Nie prowadzę żadnej gry. Interpretacja moich filmów powinna być subiektywna. Zresztą słyszałem, że wiele z historii z moich filmów jest bardziej zrozumiałych dla dzieci niż dorosłych. Pewnie dlatego, że dzieci bardziej poddają się intuicji. Dorośli wytyczają sobie pewne granice. Ciekawe, że w śnie nie ma tych granic, człowiek wtedy poddaje się bezgranicznie sile podświadomości.
Podświadomość to podłoże świata snów.
Lubię logikę snów. Kino może mówić o abstrakcjach, o snach. Zazwyczaj jednak swoich snów nie pamiętam. Nigdy nie zrobiłbym z nich filmu, ponieważ nie kontroluję swego snu, a ja lubię mieć nad wszystkim kontrolę. Lubię zanurzać się w świecie magii, ale tym stworzonym przeze mnie. W świecie, który sam wybrałem i w którym wszystkim kieruję.
Podobno nie pisze pan scenariusza do filmu. Jak rodzi się zatem fabuła?
Scenariusz powstaje w trakcie kręcenia filmu. Uważam, że opowiadana historia nie musi mieć wstępu, rozwinięcia i zakończenia. Dzięki temu nagle zmieniam gatunek, na przykład z dramatu powstaje komedia. Fabuła to tylko jedna z części składowych, a nie wartość nadrzędna, do której trzeba wszystko dostosować. Nie tworzę filmu scena po scenie tak jak inni reżyserzy. Jednak staram się, by wszystkie elementy w końcu ułożyły się w całość. Przede wszystkim zanurzam widza w rzeczywistość, o której on nic nie wie. To pozwala mu na swobodną interpretację tego, co zobaczył.
A jak na taką sytuację reagują aktorzy?
Traktuję to jako pracę zespołową. Aktorzy na planie zaczynają pytać, rozmawiać, pojawiają się pomysły. A nie wolno walczyć ze swoimi pomysłami. Należy zawsze za nimi podążać, a one same wskazują drogę. Twórca powinien być wierny swojemu pomysłowi. Z czasem układają się w historię, która mnie fascynuje. Ważne są też drobiazgi, na przykład martwe przedmioty: pierścionek, naszyjnik, książka. To też moi aktorzy. Lubię skupiać na nich uwagę widza, żeby dokładnie obserwował to, co się z nimi dzieje na ekranie. Poprzez przedmioty buduję całą historię. Wielkie znaczenie ma też dla mnie muzyka; ważne jest, jaka znajdzie się w filmie. Sam dobieram ścieżki dźwiękowe do moich filmów, mam świadomość, że dzięki muzyce obraz na dłużej pozostaje w pamięci widza.
W rozmowie z DZIENNIKIEM David Lynch zdradza wiele szczegółów związanych z jego najnowszą produkcją, kręconym w Łodzi filmem "Inland Emipre".
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama