Danny Boyle wciąż zaskakuje. Kojarzony z zupełnie innym kinem twórca "Płytkiego grobu" czy "Trainspotting" po całkiem skutecznym ożywieniu zombie w "28 dni później" wraz ze scenarzystą Aleksem Garlandem zwrócił się ku science fiction. I nie zatracił własnego charakteru. Ich wizja przyszłości i kosmicznych podróży w niewielkim stopniu przypomina zachwycające się rekonstruowaniem przestrzeni kosmicznej produkcje w rodzaju „Misji na Marsa” czy „Czerwonej planety”. Bardziej inspiruje się obrazami w stylu „2001: Odyseja kosmiczna” Kubricka pożenionymi ze znanym fabularnym schematem katastroficznej apokalipsy podanej w mrocznej aurze.

Reklama

Tym razem chodzi o katastrofę solarną. Za 50 lat, czyli całkiem niedługo, nasze słońce zaczyna wygasać i przyszłość ludzkości wisi na włosku. Ostatnią nadzieją Ziemi jest ośmioosobowa załoga statku kosmicznego "Icarus II" lecąca w stronę słońca z misją umieszczenia na powierzchni jądrowego ładunku, który pobudziłby do życia gasnącą gwiazdę.

A więc "Armageddon 2"? Jeśliby brać pod uwagę sam tylko fabularny schemat, poniekąd tak. Ale wkrótce reguły gry się zmieniają, z "Armageddonu" robi się "Obcy - Ósmy pasażer Nostromo". Uwięziona w ciasnych, klaustrofobicznych wnętrzach kosmicznego statku załoga musi walczyć nie tylko o przyszłość cywilizacji i własne życie, ale wygrać z własnym umysłem. Padają pytania o naturę wszechświata rodem z "Solaris" Lema, pojawia się spór wiary w absolut z arogancją nauki. W tym wszystkim Boyle zachowuje reguły naukowego uprawdopodobnienia przyszłości, dba o atrakcyjność spektaklu i nie przekracza wątłej granicy między inteligentnymi pytaniami a banalnymi odpowiedziami.

Owszem, dylematy ludzi zmierzających do źródła wszelkiego życia może trącą chwilami naiwnością, może i utykają w stanie nieważkosci. Może konstrukcja statku z wyposażeniem wywoła uśmiech politowania futurologów i astroinżynierów. Ale jest u Boyle’a autentyczny dramat, napięcie i prawdziwe piękno. Są też na szczęście całkiem wiarygodne portrety psychologiczne.

Wszystko to składa się na takie kino science fiction, w którym to, co przeważnie ma w nim największe znaczenie, liczy się mniej. Nieistotna jest wtórna fabuła, mniej ważne (choć trzymające poziom) efekty specjalne. Ważny jest ludzki dramat, psychologiczna odyseja wysłanników ludzkości w obliczu tajemnicy. Mimo pewnych niedociągnięć, przewidywalności, błędów w obliczeniach duetu Boyle - Garland ma ten film i aurę, i napięcie, i niepokój, a przede wszystkim domaga się używania mózgu, co w kinie fantastycznym ostatnich lat nie było wcale regułą.


"W stronę słońca"
USA 2007; Reżyseria: Danny Boyle; Obsada: Cillian Murphy, Michelle Yeoh, Chris Evans, Rose Byrne; Dystrybucja: Imperial/CinePix; Czas: 108 min
W kinach od 13 kwietnia