"Przyjmuj wszystko, co cię spotyka, z prostotą" – głosi motto filmu zaczerpnięte z myśli średniowiecznego rabina Rasziego. Ale bohater "Poważnego człowieka" będzie miał kłopoty z tym, by przyjąć bezwarunkowo sytuację, w jakiej się znalazł, a i widzom niełatwo przychodzi obserwowanie zwrotów w jego życiu bez zdziwienia.
Larry Gopnik (znakomity Michael Stuhlbarg) to współczesny Hiob, który zaczyna się orientować, że Bóg dość nieelegancko z niego zakpił. Jako wykładowcy fizyki idzie mu kiepsko. Rada wydziału ma wkrótce rozpatrzyć możliwość przyjęcia go na etat, ale ktoś podsyła jej brzydkie anonimy na jego temat. Azjatycki student Clive, niezaliczywszy semestru, obraca nieudaną próbę przekupstwa w szantaż. Do tego żona (Sari Lennick) znienacka żąda rozwodu, a jej nowy partner (genialny Fred Melamed) nie wiedzieć czemu próbuje wystąpić w roli terapeuty porzuconego męża. Pomieszkujący w salonie państwa Gopnik antypatyczny i lekko zdziwaczały brat Larry’ego sprowadza mu na głowę policję. Zaś dzieci, zajęte paleniem trawki, podkradaniem mu pieniędzy i oglądaniem telewizji, sprawiają wrażenie kompletnie obojętnych wobec uczuć ojca.
A przecież Larry wszystko zrobił dobrze. Ma mały domek na przedmieściach, pracuje, wypełnia wszystkie absurdalne prośby swoich bliskich. Przyjmuje świat takim, jaki on jest. Wydaje się, że trzeźwo stoi na ziemi. Mimo usilnych starań nie udaje mu się jednak okiełzać rzeczywistości, która w ujęciu braci Coen wydaje się podlegać tajemniczym i niepojmowalnym prawom.
Czy coś wynika z prób, na które wystawia nas siła wyższa? Czy jest w tym świecie jakaś metoda? Czy chaos i przypadek są jedynymi siłami napędowymi życia człowieka? Te pytania zadają Coenowie w swoim filmie na wiele sposobów i mylą kolejne tropy, gdy wydaje się, że odpowiedź jest w zasięgu ręki.
Czy to w przypowieści o dentyście, który odkrył wiadomość wygrawerowaną na zębach pacjenta, czy to w klątwie dybuka, którego na początku filmu (10 minut grane w jidysz!) zapraszają do domu przodkowie bohatera, sprowadzając na siebie nieszczęście, czy w szalonym dziele, które pisze brat Larry’ego. Czy w końcu w kolejnych wizytach bohatera u rabinów, którzy podobnie jak on okazują się nie mieć recepty na życie.
Twórcy filmu ustawiają Gopnika w pozycji przewrotnego Hioba, bo niby przyjmuje kolejne próby i ciosy, ale też wątpi. Nie tyle nie ma pokory, co raczej nie może uwierzyć w to, co mu się przydarza. Z niepojmowalnej i przerażającej przestrzeni rzeczywistej potrafi uciec tylko w jeszcze bardziej frustrujący go świat snów, gdzie jego lęki ujawniają się ze zwielokrotnioną siłą.
Coenowie dbają o to, by film formalnie grał idealnie z tematem. Najczęściej filmują swoich bohaterów z góry, tak jakby cały czas byli pod lupą obserwatora, który z dziecięcym okrucieństwem przesuwa ich jak pionki na planszy. Świetnie wykorzystują montaż równoległy w kluczowej scenie, która unieważnia całe zamieszanie w życiu Larry’ego.
Paradoksalnie z fantastyczną pracą obrazem udaje się im połączyć w „Poważnym człowieku” bardzo literacki kształt filmu (patrząc na finałową sceną, ma się wrażenie, że to nie kadr, tylko ostatnie zdanie książki). Wszystko to brzmi strasznie poważnie, tymczasem bracia Coen mierzą się z nim fundamentalnymi tematami z właściwym sobie poczuciem humoru. Kpią z widza, puszczają czasem oczko, jakby mówili: „No i co? Potraficie się zorientować, czy to jest mądry film, czy tylko świetnie udaje mądry?”. Starają się odsunąć ciężar stawianych pytań, dając błahe odpowiedzi. Z podróży w świat wspólnoty żydowskiej z Mineapolis lat 60. (gdzie dorastali Coenowie) wychodzi im klasyczna żydowska przypowieść podobna do tych, którymi raczą Larry’ego rabini: taka, która wprowadza jeszcze większy zamęt i mnoży pytania, bo odpowiedzi wcale nie są takie istotne.