"Raj dla par" (aka "Couples Retreat")
USA 2009; reżyseria: Peter Billingsley; obsada: Vince Vaughn, Jason Bateman, Faizon Love, Jon Favreau; Kristin Davis; dystrybucja: UIP; czas: 113 min; Premiera: 1 stycznia; Ocena 1/6
Vince Vaughn w poprzednie Boże Narodzenie męczył widzów „Czterema gwiazdkami”. Na powitanie roku 2010 zgotował nam równający się z tamtym zakalec – „Raj dla par”. Nie tylko w nim zagrał, ale produkował i współtworzył scenariusz (razem z Jonem Favreau też występującym w filmie). Najbardziej zaskakujące jest to ostatnie, bo fakt, że aktor robi sobie krzywdę, pisząc dla siebie tak beznadziejną rolę, jest dla mnie tajemnica na miarę mocy trójkąta bermudzkiego.
Mamy więc cztery pary (w każdej obsadzona przynajmniej jedna tzw. gwiazda). Pierwsza to małżeństwo z dwójką małych synów, brakiem czasu na cokolwiek i mocno patriarchalnie podzielonymi rolami (tu Vince Vaughn). Druga życie układa sobie za pomocą wykresów i prezentacji w Power Poincie (Jason Bateman) i właśnie przeżywa kryzys związany z niemożnością poczęcia potomka.
Partnerują im nieziemsko zmęczona sobą dwójka ludzi, których małżeństwo jest wynikiem wpadki z czasów licealnych (Kristin Davis z „Seksu w wielkim mieście”) i którzy tylko czekają, kiedy córka pójdzie do college’u, aby wtedy mogli spokojnie się rozwieść, oraz otyły rozwodnik z nową partnerką – młodziutką, bezmózgą laleczką, która naciąga go prezenty nie na jego kieszeń. Wszystkich ich umieszczono na wakacjach w luksusowym ośrodku prowadzonym przez niejakiego pana Marcela (Jean Reno!!!). Trik ma polegać na tym, że zamiast wypoczynku czeka ich tam dość męcząca terapia małżeńska.
W zestaw tych, jakże oryginalnych, układów damsko-męskich wpleciono dowcipy o dzieciach sikających do łóżka rodziców, pozorowanych ruchach frykcyjnych i małolatach mówiących do swoich facetów „tatuśku”. Vince Vaughn jest chyba na tyle bogaty, że mógł pojechać na Bora Bora na wakacje prywatnie. Po co ciągnął za sobą całą ekipę filmową? Nie mam pojęcia. Ale marzy mi się, by tzw. filmy komercyjne nie obrażały widza, a ich twórcy pamiętali, że nie zawsze przyjemne z pożytecznym jest właściwym połączeniem, jeśli idzie o kino.