„Lustereczko, powiedz przecie, któż jest najpiękniejszy w świecie?”. Przypominająca figurą wykałaczkę, a spojrzeniem zdemenciałą krowę, nieustannie opalająca perfekcyjny sztuczny zgryz Barbie? Wymodelowane cyfrowo w Photoshopie nieludzkie fenomeny anatomii? A może zagłodzone szkieletory z wybiegów na pokazach mody? Nie. Najpiękniejsza jest Śnieżka. Według dzisiejszych, patologicznych kanonów urody, korpulentna, a nawet serdelkowata, by nie rzec – prosiaczkowata. Wbrew imieniu, w czasach tandetnej mody na wampiry iście plebejsko rumiana. Pełna dziewczęcego wdzięku, który dziś niestety uważana się za niedostatecznie sexy.
Choćby tylko z tego powodu „Królewna Śnieżka” jest pozycją obowiązkową dla naszych dorastających córeczek, przerażonych, że nie wyglądają jak brakująca połówka Kena. To odtrutka i wzorzec normalności. A przy tym wciąż świetne kino.
Siergiej Eisenstein po premierze w 1937 roku uznał „Królewnę Śnieżkę” za najlepszy film w historii. Dziś ten zachwyt reżysera „Pancernika Potiomkin” chyba nawet łatwiej zrozumieć. Po arcydziele studia Walta Disneya widać upływ czasu, ale ta niedzisiejszość jest zaletą, nie wadą. Żółwiowe tempo, częste przerwy na piosenkę i taniec, spokojne, długie ujęcia – choć w kadrze zawsze niemało się dzieje – odróżniają „Królewnę Śnieżkę” od wielu współczesnych animacji na plus. Kojąca odmiana po stroboskopowych drgawkach.
Aż trudno uwierzyć, że siedem dekad temu dzieci przeżywały ten film inaczej. Po premierowych pokazach w nowojorskim Radio City Music Hall trzeba było wymienić zasikane atłasowe obicia siedzeń. W tak wielkie przerażenie wprawiały maluchy sceny ucieczki Śnieżki przez groźny las. Dobrze, że Walt Disney ostatecznie zrezygnował z pokazania sceny śmierci Złej Królowej. Nawet dziś taka obrazowość mogłaby budzić kontrowersje.
Disney często zmieniał oryginalny koncept w ostatniej chwili. Nigdy nie dowiemy się, czy krasnoludek Skoczek, usunięty z obsady pięć sekund przed dzwonkiem, byłby ciekawszą postacią niż ostatecznie wybrany Apsik. W castingu brało udział aż pięćdziesięciu krasnoludków, każdy o innych cechach szczególnych. Brudas chyba słusznie nie przebił się do obsady – jak wiemy, nie było to żadne w tej konfraterni wyróżnienie, dopiero Śnieżka nauczyła krasnali korzystać z mydła. Brzydal chyba również za mało odstawał od średniej.
Nawet dziś zachwyca perfekcyjne rozplanowanie każdej sceny. Synchronizacja ruchu biegnących po schodach zwierzątek, zdarzenia drugoplanowe wychwytywane kątem oka, wyciskanie z każdego ujęcia co tylko się da. Disney ustalił nagrodę pieniężną za każdy błyskotliwy, dowcipny pomysł na wzbogacenie animacji. Zespół był zmotywowany, by dać z siebie wszystko.
Polska reedycja ukazała się w wersjach DVD i blu-ray, z cyfrowo odnowionym obrazem i nowym dubbingiem. W Śnieżkę wcieliła się Edyta Krzemień, w Złą Królową – Danuta Stenka, krasnoludków obdarzyli głosem m.in. Piotr Fronczewski, Marian Opania, Krzysztof Kowalewski, narratorem jest Krzysztof Kolberger. Brzmią świetnie. Jedynym zgrzytem jest tłumaczenie. Albo mam problemy ze słuchem, albo lektor z dykcją, albo krasnoludki, obserwując swój domek po powrocie z kopalni, rzeczywiście zastanawiają się, czy aby nie czai się tam jakiś „zbok”. Zbok? W bajce dla dzieci? Jest też parę innych kontrowersyjnych sformułowań. Dobrze chociaż, że nie pada jakże częsty ostatnio w filmach dla maluchów zwrot „zamknij się”. Mimo wszystko wyraźna rysa na ogólnie świetnej produkcji.
Ocena: 5.
Dystrybutor: CD Projekt.