Obsada: Scarlett Johansson, Penelope Cruz, Javier Bardem, Rebecca Hall.

Allen w Europie najwyraźniej odżył. W Londynie zaczął od świetnego przewrotnego „Match Point”, potem niestety popadł najpierw w ton epigoński („Scoop”), a potem w „Śnie Kasandry” dał się pokonać bezproduktywnej wyspiarskiej melancholii. Pojechał więc do Hiszpanii, jak twierdzi tylko dlatego, że nadarzyła się okazja spędzenia darmowych wakacji z rodziną. I nagle odzyskał świeżość i ostrość dowcipu. „Vicky Christina Barcelona” to komedia jak na Allena zaskakująca. Niby nie w jego stylu, pozornie błaha i czcza, ale przecież zarazem inteligentna, bezpretensjonalna i zwyczajnie urocza. Niby podobna do jego amerykańskich evergreenów, a jednak przesiąknięta hiszpańskim temperamentem, tak samo zakorzenionym w tradycji jego własnego, jak i europejskiego kina. Zderzenie amerykańskiego sztywniactwa z europejskim luzem nie jest jak to się często zdarza czołowym karambolem, ale podszyte jest odrobiną subtelnego zdziwienia.

Reklama

Pragmatyczna, twardo stąpająca po ziemi Vicky (Rebecca Hall) przyjeżdża do Hiszpanii pisać pracę. W Stanach zostawiła narzeczonego i poukładane plany na przyszłość. Towarzysząca jej postrzelona Cristina (Scarlett Johansson) ciągle za to w życiu eksperymentuje w poszukiwaniu sposobu na wyrażenie swych niezbyt zresztą głębokich emocji w sztuce. Dają się namówić przystojnemu malarzowi Juanowi Antonio (Javier Bardem) na wspólny wypad do Oviedo i obie nawiązują z nim romanse. Dla Vicky będzie to odkrycie świata, którego wcześniej nie znała, dla Christiny kolejny eksperyment. Tym bardziej ekscytującym, że wkrótce skomplikowane relacje dwóch kobiet i jednego mężczyzny jeszcze bardziej się komplikują za sprawą byłej żony Juana Antonia, Marii Eleny (genialna oscarowa Penelope Cruz). Traumatyczna, depresyjno histeryczna Cruz co chwila wybucha temperamentem, pojawia się z rewolwerem w najmniej spodziewanym momencie, tak by żadne z oczekiwanych rozwiązań tej uczuciowej układanki nie było zbyt oczywiste.

Allen szkicuje mentalny portret osadzony w pejzażu kulturowym i psychologicznym. I na tym tle testuje różne odcienie miłości. Tej na chwilę, dla zabicia czasu, tej bez szans na spełnienie i tej prawdziwej na całe życie, od której choćby się i chciało nie można się w żaden sposób uwolnić. Stawia pytania o naturę uczuć i perfidnie nie daje żadnej odpowiedzi, poza tą, że mimo wszystko warto kochać. Wszyscy to niby wiedzą, nawet ojciec Antonia, który zdegustowany ludzkością, która przez dwa tysiąclecia nie nauczyła się kochać, pisze swe genialne poezje „do szuflady”. Ale żadne gotowe recepty na szczęśliwą miłość się nie sprawdzają i nikt do końca nie wie, jak kochać. Allen też nie wie i całą swoją bezradność przekuwa w ironiczny dystans ujęcia miłosnych manewrów na tle ostentacyjnie pocztówkowych obrazów Barcelony; w błyskotliwe, sarkastyczne dialogi; w lekką ręką kreślone napięcie erotyczne. I to już wystarczy, by z przyjemnością zanurzyć się na półtorej godzinki w romansową szaradę flirtującą z gatunkiem romantycznej komedii bez oczywistych happy endów, za to z podszytą allenowską neurozą i przewrotnością.

Reklama

Ocena: 5.

Wojtek Kałużyński

Dystrybucja: Kino Świat.