"Spotkanie w Palermo" (aka "Palermo Shooting")
Niemcy/Francja/Włochy 2008; reżyseria: Wim Wenders; obsada: Campino, Milla Jovovich, Dennis Hopper; dystrybucja: Gutek Film; czas: 108 min; Premiera: 21 sierpnia; Ocena 2/6



Twórczość Wendersa była obok dokonań Herzoga, Fassbindera i Schlöndorffa kwintesencją tego, co w niemieckim kinie najlepsze. Długi powojenny niemiecki kac w drugiej połowie lat 60. został zastąpiony niepokojąco trzeźwym kinem. W wypadku Wendersa owa „trzeźwość”, czyli drastyczna niekiedy obserwacja zachowań i losów, splotła się z pięknym marzeniem o wyśnieniu egzystencjalnych mitologii. Bohaterowie filmów twórcy „Paryż, Teksas”, błądząc po amerykańskich bezdrożach, słuchając muzyki, najczęściej milczeli. Zbyt wiele padło wcześniej błahych słów, za dużo było gwałtownych gestów, teraz trzeba zaufać obrazowi. Zamilknąć.

Niestety od czasu „Buena Vista Social Club” z 1999 roku, ostatniego udanego filmu w dorobku Wendersa, reżyser klasycznego już „Nieba nad Berlinem” najwyraźniej się pogubił. Pełni dzisiaj rozmaite funkcje w kinematografii europejskiej, zasiada w radach, z troską wypowiada się o przyszłości kina, przyjaźni się z Bono i Yoko Ono, troszczy o ekologię i brzydzi wędlinami, ale jako reżyser sięga wyłącznie do zgranych motywów, trawestuje własne obsesje sprzed lat, wraca ciągle do aktorów, którzy przynieśli mu niegdyś popularność. To desperackie gesty autoepigona. Wenders jest zmęczony i nie ma pojęcia, w którym kierunku powinien podążać. Wciąż jeszcze, prawdopodobnie prawem serii, jego niezborne filmy w rodzaju „Niewidzialnych”, „Nie wracaj w te strony” czy „Krainy obfitości” pojawiają się w pomniejszych sekcjach festiwalowych, bywają dystrybuowane w Europie, ale o żadnym, nawet najmniejszym artystycznym sukcesie od dawna nie ma mowy.

Reklama

Przykrość oglądania „Spotkania z Palermo” polega również na tym, że tym razem Wenders nawet nie kryje twórczej bezsilności. Bezczelnie powtarza to, co kilka razy wcześniej już mu się udało. Wizualnie „Palermo Shooting” jest oczywistym nawiązaniem do wspaniałego „Lisbon Story” z 1994 roku, a w warstwie narracyjnej remisją „Nieba nad Berlinem” oraz, co świadczy także o przykrej megalomanii reżysera, „Siódmej pieczęci” Bergmana.

p

Fotograf Finn robi w Düsseldorfie sesję ciężarnej Milli Jovovich. Gwiazda ma jednak swoje fochy. Oboje lądują zatem w Palermo. W sercu Sycylii, poza sesjami, fotograf zapoznaje onirycznego dziadka ze swoich snów oraz seksowną przewodniczkę. Wspólnie ruszają w tango po Palermo. Ładna wycieczka.

Reklama

Od pierwszych scen nie mamy złudzeń. Wenders wyszykował wszystkim prawdę objawioną. Uważajmy, bo przemawia do nas demiurg. Co ciekawego ma do powiedzenia? Że Palermo jest ślicznym miastem. Że Śmierć ma ludzką twarz. Że Milla Jovovich urodzi bobaska. Wielkie nowiny.

„Spotkanie w Palermo” jest bezwstydnym kiczem: wirażowane na szmaragdowo-sraczkowo zdjęcia, wypasiona ścieżka dźwiękowa, samoloty, lornety, gadżety; Portishead i Nick Cave, Dennis Hopper w roli Kostuchy i Milla J., niebo nad Berlinem i anioły nad Palermo. Wszystko razem, łącznie z napuszonymi dialogami, jest jednak nie tyle fascynujące, co fascynująco pretensjonalne. „Cierpienie za miliony pozostaje do dzisiaj ukochaną chorobą inteligencji ex aequo z hemoroidami” – pisał Wiktor Jerofiejew. Czyżby oglądał „Spotkanie w Palermo”?