Dla współczesnego rosyjskiego kina "Straż nocna" była przełomem. Nie artystycznym co prawda, ale jednak. Udowodniła, że na kinie da się w Rosji nieźle zarabiać. A przede wszystkim pokazała, że w naszej części Europy za dużo mniejsze pieniądze niż w Hollywood można wyprodukować efekty specjalne, których nie trzeba się wstydzić. To właśnie one były w "Straży nocnej" najważniejsze. Gorzej z samą historią potraktowaną powierzchownie, opowiedzianą po łebkach i sprowadzającą pierwszą część powieściowej trylogii Siergieja Łukanienki do poziomu spektakularnej, ale infantylnej bajdy.

W części drugiej lepiej jest z płynnością narracji. Może dlatego, że "Straż dzienna" nie jest tak patetyczna jak jej poprzedniczka. Reżyser Timur Bekmambetow nie trzyma się już kurczowo hollywoodzkich wzorców i nie próbuje na siłę wtłaczać w nie realiów współczesnej Moskwy. Gra toczy się wedle tych samych reguł co poprzednio: równowaga sił dobra i zła znów jest zagrożona. Przepowiednia głosząca, że pojawienie się Wielkiego rozstrzygnie odwieczną batalię, zaczyna się spełniać. Okazuje się jednak, że można ją odwrócić. Próbuje tego dokonać strażnik sił jasności Anton wraz z wielce utalentowaną stażystką Swietą. Tyle że ma z tym niejakie problemy, bo jego równie uzdolniony syn przeszedł ostatecznie na ciemną stronę, a on sam staje się głównym podejrzanym o zerwanie rozejmu między Jasnymi i Ciemnymi.

Wszystko to podobnie jak w pierwszym filmie wpisane jest w ramy poetyki horroru fantasy. Ale tym razem znalazło się bowiem miejsce i dla rozbudowanego romansu, i rodzinnego dramatu, i humoru (momentami nawet inteligentnego), i mięsistego kina akcji. Ba, zaplątało się nawet kilka urywków moskiewskiej codzienności. Sporo w całej tej zabawie chaosu, niedorzeczności, sporo też niepotrzebnie ostentacyjnych zapożyczeń: a to z "Matriksa", a to z "Hero", a to z "Constantine’a". Akcja rwie się na oderwane od siebie epizody, czasem nadmiernie rozciągnięte, czasem zaś zupełnie zbędne. Szkoda, że sensu tragicznej manichejskiej epopei Łukanienki i tym razem wydobyć się nie udało. Znów filozoficzna baśń sprowadzona została do roli pretekstu dla efektownie skomponowanych kadrów i sztuczek montażowych. Owszem, Bekambetow potrafi być autoironiczny, umie sprawnie zainscenizować sceny akcji, a pod względem rozmachu efektów specjalnych poszedł jeszcze dalej niż poprzednio, m.in. spektakularnie rujnując wieżę na Ostankinie. Jego talenty docenione zostały nawet w Hollywood i zaowocowały propozycją wyreżyserowania wysokobudżetowego thrillera z Angeliną Jolie i Morganem Freemanem, oczywiście po ukończeniu zaawansowanej już pracy nad trzecim epizodem trylogii ("Straż zmierzchu"). I bardzo dobrze, choć akurat tam napełniania treścią efektownej formy może się Bekmambetow nie nauczyć.


Straż dzienna
Rosja 2006; Reżyseria: Timur Bekmambetow; Obsada: Konstantin Chabenski, Marija Poroszina, Wladimir Menszow, Galina Tiunina; Dystrybutor: Imperial-Cinepix; Czas: 132 min







Reklama