Do tej pory jego filmy traktowano jako zlepek anegdot, z których reżyser układał mniej lub bardziej prawdopodobne historie. W przypadku „Botoksu” zakończyło się to niemal linczem ze strony środowisk medycznych, które zarzucały mu przekolorowanie i uleganie legendom. Jednak jego opowieści mafijne tak surowo oceniane już nie są. Poruszanie się po ścieżce kontaktu z rzeczywistością skończyło się, jak opowiada reżyser, pogróżkami ze strony mafiozo. Patryk Vega żyje, a nawiązana w ten sposób znajomość zaprocentowała fabułą „Kobiet mafii”.
Film „Kobiety mafii” nie jest opowieścią o tylko i wyłącznie tytułowych postaciach, ale bez wątpienia na pierwszy plan wysuwają się żeńskie kreacje. Show kradnie Katarzyna Warnke, która ekspresyjnie, ale bez przekroczenia granicy, za którą jej kreacja byłaby karykaturalna, odgrywa rolę zagubionej w utraconym bogactwie, zepsutej żony gangstera. Do odważnych, pulsujących emocjami ról przyzwyczaiły już nas Olga Bołądź, Agnieszka Dygant oraz Aleksandra Popławska. Rozpuszczonego i zagubionego bachora, córeczkę szefa gangu (jak zwykle dobry Bogusław Linda) gra przekonująco Julia Wieniawa-Narkiewicz.
Najbardziej zapadającą w pamięć kreację ma na swoim koncie Janusz Chabior - jakby stworzony do dwuznacznej moralnie roli oficera ABW. Przy okazji warto odnotować, że łysina i lizak to ładne nawiązanie do klasyki opowieści sensacyjnych.
Obecność Dygant, Bołądź, Popławskiej, ale także Lindy, Oświęcińskiego, Fabijańskiego i Stramowskiego tworzy dobrze znany klimat - swego rodzaju ekosystem Vegi, w którym miłośnik reżysera na pewno dobrze się odnajdzie. Podobnie jest z innymi rozpoznawalnymi elementami– począwszy od zdjęć z dronów, do charakterystycznego sposobu pokazywania spotkań i dialogów. No i jak zwykle reżyser ma świetną rękę do epizodów, w których sprawdzają się zarówno raper Sobota, piosenkarka Kasia Cerekwicka, jak i telewizyjny showman Filip Chajzer.
W przeciwieństwie do poprzednich filmów po raz pierwszy Vega pozostawia widza z tak jednoznacznie gorzką wymową obrazu. Choć przez dłuższy czas na początku odczuwamy nawet sympatię do niektórych bohaterów, ciężko tu ostatecznie znaleźć jakikolwiek wzorzec godzien naśladowania. Mafijne i policyjno-mafijne porachunki niszczą wszystkich, nawet tych, którzy chcą być jednoznacznie po stronie prawa. Pokusy czynią zbrodniarza, a tam gdzie brudny pieniądz jest do podniesienia, znajdzie się ten, który go podniesie.
Uprzedzić jednak należy, że wszystko to rozgrywa się wewnątrz wymyślonego przez Vegę świata z wszystkimi tego konsekwencjami. Fabuła ma być zrozumiała dla każdego, motywy podejmowanych decyzji jasne (nawet jeśli stoi za tym prymitywna chęć zaspokojenia zwierzęcych instynktów). Żarty są mocno rubaszne, język pełen wulgaryzmów, a obecność krwi jest tak naturalna, że sceny kręcone w basenie Morza Śródziemnego (do czasu) niepokoją wręcz swym ciepłem i rajskim klimatem.
Stare powiedzenie – haters gonna hate, likers gonna like i tu się spełni. Jednak ciężko nie oddać Vedze, że udało mu się pokazać kawałek świata, o którego istnieniu wiedzieć chcemy, mimo że się go boimy. Przesunięcie ciężaru opowieści na kobiety już owocuje grubymi żartami (jaki kraj, takie Time’s Up), ale z drugiej strony pokazuje, jak wyglądają relacje damsko-męskie, w których do płci pięknej nikt nie ma szacunku, a spryt, przebiegłość i seks są jedynym orężem kobiet, które chcą o coś walczyć. Gdzieś na końcu Vega zauważa istnienie miłości - zarówno matczynej, jak i partnerskiej. O tym, że jest ona podana w jego wersji, uprzedzę po raz ostatni.
Koniec końców pochwalić należy reżysera za opowieść, która ma wreszcie spójny logicznie scenariusz, która wciąga i trzyma w napięciu mimo czasu trwania (2 godziny 18 minut!). I która - czy się to komuś podoba, czy nie - bardzo dobrze pokazuje duży wycinek polskiej rzeczywistości.
"Kobiety mafii"; Polska 2018; reżyseria: Patryk Vega; w kinach od 22 lutego 2018 roku