Najgorsze obawy, które towarzyszyły przed premierą, to lęk o to, że uniwersum "Gwiezdnych Wojen" zacznie się rozszerzać tak jak wszechświat – w tempie, którego nikt nie będzie w stanie zrozumieć, łącznie ze stwórcami. Pokusy są, bo przecież kwota, za jaką Disney kupił Lucasfilm (ponad 4 mld dolarów), jeszcze się nie zwróciła. Ale spokojnie – zwróci się. I nie będzie to jednorazowy skok na kasę. "Łotr 1" pod każdym względem, ale głównie artystycznym i biznesowym, jest doskonałą wyjściem (lub jak powiedzą niektórzy po "Przebudzeniu mocy" – ucieczką) do przodu.
Wszystko jest zgodnie z zapowiedziami – tu niemal nie ma mocy i nie ma żadnych jedi. Są i delikatne, i całkiem bezczelne mrugnięcia w stosunku do świata, który już znamy. Paru dobrze znanych bohaterów pojawia się, w tym – to nie jest żadną tajemnicą – Darth Vader. Balansowanie pomiędzy nową, samodzielną i zamkniętą historią, a kontinuum ("Łotr 1" osadzony jest między trzecią, a czwartą częścią) odbywa się z klasą, jest zrobione z doskonałością i smakiem. I wywołuje nie tylko uśmiech – niektórzy widzowie byli po pokazie autentycznie wzruszeni.
Twórcy "Łotra 1" nie pomyli się ani razu w obsadzie. Felicity Jones jako rebeliantka Jyn Erso odnajduje się doskonale, jest córką trochę starającą się swą walką oczyścić z bolesnej przeszłości, trochę zaś rozdrapuje własne rany, stale nie pozwalając się im zabliźnić. Filmowy ojciec głównej bohaterki, czyli grany przez Madsa Mikkelsena Galen Erso, to postać narysowana najbardziej w konwencji. Będąc kilkanaście dni temu w Warszawie, duński aktor mówił o Erso, że to zły bohater, starający się naprawić dobrem swe winy. Nie jest jednak eksploatowany jako karykaturalnie niedobry, przerysowany jak u Jamesa Bonda, charakter. To człowiek z krwi i kości, naukowiec, który zmuszony jest swoim talentem służyć ciemnej stronie mocy. Diego Luna jako Cassian Andor jest cudownym łobuzem, charakternym zawadiaką, uciekającym od nieco momentami bezbarwnych ostatnich kreacji.
Gareth Edwards zaznaczał, że przy realizacji "Łotra 1" był zafascynowany filmowymi opowieściami wojennymi. I rzeczywiście – momentami, mimo charakterystycznych strojów, budowli i latających maszyn, można znaleźć odniesienia, ale nie do nowych, okrutnych i przesadnie realistycznych produkcji, ale do obrazów sprzed dekad, jak m.in. do "Tylko dla orłów", "Tora! Tora! Tora!" czy kultowe "Działa Nawarony". Reżyser mówił o swej fascynacji tak, jakby chciał nas przygotować na kalki, ale okazało się, że w nawiązaniach więcej jest luzu, powietrza, a nawet filmowego poczucia humoru.
To ostatnie jest tym, co daje "Łotrowi 1" - w którym dużo jest walk, pojedynków, wybuchów i pościgów - dużo cudownego luzu, koniecznego w częściowo wojennej opowieści powietrza. Ironia, a nawet subtelna autoironia wzmacnia siłę obrazu. Wraz z dopracowanym scenariuszem, dopieszczonymi do perfekcji detalami, cudowną muzyką i rewelacyjnie zarysowanymi postaciami drugoplanowymi i epizodycznymi, czyni to z "Łotra 1" obraz, który można stawiać wśród najlepszych – zarówno w gatunku, jak i w samym świecie "Gwiezdnych Wojen".
Po zobaczeniu "Łotra 1" można zadać dobie pytanie, po co komu dalsze losy Kylo Rena, po co komu obserwowanie, co dalej dziać się będzie po nieco grubymi nićmi szytym "Przebudzeniu mocy". Tam moc tkwiąca w historii została uśpiona, tu się budzi naprawdę. Tu jest nowa nadzieja. To się ogląda.
Jestem niemal pewny, że "Łotr 1" zostanie klasykiem.