Widziałem już ten film wiele razy, wszyscy widzieliśmy. Nie twierdzę, że każdy tytuł ma budować nowy alfabet kina, ale może chociaż jedną literkę można by dodać od siebie. We "W rytmie marzeń" nie ma nawet autorskiego przecinka. Do bólu przewidywalne, mało oryginalne i staroświeckie kino.

Reklama

Motyw upadku muru berlińskiego kino niemieckie przerobiło już dziesiątki razy. Utalentowana filmoznawczyni Marta Brzezińska poświęciła nawet całą książkę na ten temat. Andreas Dresen, doświadczony reżyser urodzony w NRD, postanowił raz jeszcze wrócić do czasów upadku muru, korzystając z doszczętnie zgranej estetyki teledysku. Dresen nie jest jednak Gasparem Noé i ewidentnie brakuje mu lekkości, a wykorzystane w filmie sceny wizyjne autorstwa Michaela Hammona, zamiast robić wrażenie, nudzą.

Bohaterami "W rytmie marzeń" są dorastający w Lipsku dwudziestoparolatkowie. Byli pasowani na idealnych przedstawicieli idealnego społeczeństwa socjalistycznego, ale po rozpadzie NRD rozpadły się również wszystkie dogmaty, którym mieli być wierni. Jak wypełnić pustkę bez wspólnej obowiązującej wszystkich idei? "Proletariusze wszystkich krajów" z NRD wchodzą we flirt z przestępczością, poznają smak bezrobocia albo eksperymentują z narkotykami. Bohaterowie "W rytmie marzeń" kradną samochody, piją, palą albo uprawiają zwyczajowe snujstwo. Dresen przeciwstawia tego rodzaju moralnemu upadkowi klub muzyczny, coś w rodzaju undergroundowej dyskoteki. Jak w bajce z morałem, klub szybko staje się centrum dowodzenia wyzwolonej młodzieży z Lipska i okolic. Brzmi to wszystko naiwnie i tak też wygląda. Nawet przeszkody mnożone przed bywalcami pubu w rodzaju blokady ze strony bojówek skinheadów są publicystyczną kliszą wyjętą z najbardziej wyświechtanych reportaży prasowych o ziemi jałowej, jaką w latach 90. stały się całe regiony dawnego NRD.

Pal sześć grzech kopisty, ale film Andreasa Dresena od pierwszych minut brzmi fałszywie. Reżyser nie rozumie swoich bohaterów, chyba ich także nie lubi. Entuzjazm młodości, energia stymulowana muzyką techno i alkoholem wyglądają jak fantazje starszego pana, który wiedzę na temat młodzieży czerpie z programów w rodzaju show Elżbiety Jaworowicz. Jest wstęp, rozwinięcie i zakończenie – jak w koszmarze licealisty mającego napisać wypracowanie na ocenę bardzo dobrą. Od sugestii do pointy, od rozczarowania do sukcesu, wszystko zaś w rytmie ciężkiej jak sam film muzyki, równie dołującej jak ponure obrazy Lipska i fałszywej jak udawany młodzieńczy entuzjazm pięćdziesięcioletniego reżysera. Stary malutki film.

W RYTMIE MARZEŃ | Niemcy, Francja 2014 | reżyseria: Andreas Dresden | dystrybucja: Aurora Films | czas: 117 min