Ale nie martwcie się, twórcy Disneya nie z takich opałów ocalali już glob. I tym razem znajdzie się grupa śmiałków, którzy będą potrafili spojrzeć dalej niż na czubek własnego nosa. Są nimi nastoletnia Casey i dużo starszy od niej Frank. Ona na temat nowoczesnych technologii wie wszystko. Pokrzyżowanie planów pracownikom NASA to dla niej bułka z masłem. On z kolei bawi się w hakowanie. Za pomocą prymitywnych narzędzi przechwytuje sygnał wysyłany z przyszłości. Co jeszcze ich łączy poza drygiem do technologii i troską o ludzkość? To, że oboje są biali. W świecie Disneya bohaterowie ludzkości mają jeden kolor skóry.
W nowym filmie Bradowi Birdowi udało się skonstruować interesujących bohaterów, ale zawiedli reżyserzy castingów. W George'u Clooneyu nie widać zakręconego na punkcie nauki nerda, tylko poczciwego chłopinę, który nigdy nie dorósł. Traumy z wczesnej młodości (jako chłopak zakochał się w androidzie, nie wiedząc o nieludzkim obliczu wybranki) sprawiły, że stał się chłodny emocjonalnie, a tytułowa kraina przyszłości budzi w nim niechęć. Lepiej radzi sobie Britt Robertson, która wpisuje się w schematy Disneya: to niepokorna nastolatka, która musi wystąpić przeciwko woli ojca, chociaż bardzo go kocha. Lukier, którym ten film ocieka, można jeszcze twórcom wybaczyć. Trudno jednak wybaczyć nudę, bo im dłużej patrzymy w ekran, tym bardziej czujemy, jak ciążą nam powieki.
Już w niewiarygodnie przecenionych "Iniemamocnych" Bird pokazał, jak trudno jest być dzisiaj superbohaterem (to jeden z zawodów bez zagwarantowanej emerytury). W "Krainie jutra" niejako kontynuuje tę myśl. Jego niespełniony superbohater (tym miał być Frank, kiedy był dzieciakiem) mierzy się z rozczarowaniami przeszłości, poddając się plagom współczesności: defetyzmowi i narzekactwu. Jego rewersem jest Casey, która, choć jest półsierotą, a jej ojcu grozi bezrobocie, nie straciła wiary w lepsze jutro. Przesłanie filmu niewątpliwie dobrze nam wszystkim zrobi: żeby ocalić świat, nie trzeba dysponować supermocami, wystarczy się uśmiechać i z radością patrzeć w przyszłość.
Niestety, "Kraina jutra" nie daje wielu powodów do uśmiechu. Znajdą się tu raptem dwa zabawne dialogi (jeden nawet bardzo: ten, w którym władca przyszłości mówi, jak to kiedyś ostrzegł załogę Titanica przed górą lodową, ale nikt go nie posłuchał) i niewiele więcej żartów sytuacyjnych. Zachwytów nie wzbudzają także efekty specjalne. Wizja krainy przyszłości jest imponująca, ale pocztówkowa i wtórna w stosunku do tego, co już w tego typu produkcjach oglądaliśmy. Wygląda na to, że wcześniej niż świat skończyła się nasza wyobraźnia. Twórcom trudno dziś wymyślić taki obraz przyszłości, który nie przewinąłby się już w kinie. Zupełnie położono także sceny walk robotów. Nie pasują do aktorskiego filmu, wyglądają raczej, jakby urwały się z animacji.
Podobno to dla "Krainy jutra" Bird zrezygnował z kręcenia 7. części "Gwiezdnych wojen". Jeśli tak, fani gwiezdnej sagi mogą odetchnąć z ulgą.
KRAINA JUTRA | USA 2015 | reżyseria: Brad Bird | dystrybucja: Disney | czas: 130 min