PAP: - Oscar to najważniejsza nagroda dla kompozytora muzyki filmowej?

Jan A.P. Kaczmarek: - Zdecydowanie tak. Nie ma innej nagrody, która może się z nią równać. Jest to jedyna licząca się na świecie nagroda w tej kategorii. Wyróżnienia zawsze są miłe - to wyraz uznania, natomiast Oscar ma realny wpływ na karierę i życie kompozytora.

Reklama

PAP: - Jak wspomina pan lutowy wieczór 2005 roku, kiedy to pan odbierał Oscara za muzykę do "Marzyciela"?

J.A.P.K.: - To są ogromne emocje. Zwłaszcza jeśli przyjeżdża się z daleka, tak jak ja przyjechałem z Polski, a droga do kariery nie jest łatwa ani oczywista. My emigranci musimy pokonać wiele barier i trudności. Kiedy znajdujemy się na szczycie tej piramidy, kiedy nasza praca jest doceniona, to mamy wielki dzień.

Reklama

PAP: - Jak ocenia pan tegorocznych kandydatów do statuetki za ścieżkę dźwiękową?

J.A.P.K: - To nie jest olśniewający rok jeśli chodzi o muzykę nominowaną do Oscarów. Bywają takie Oscary, kiedy mogę z całą pasją powiedzieć: "To jest mój typ, to jest wspaniała muzyka". W tym roku żadna ścieżka mnie nie zafascynowała. Oczywiście wszystkie nominowane muzyki spełniły dobrą i ważną rolę w filmach, dla których zostały napisane. Znakomicie współgra z filmem ścieżka dźwiękowa do "Incepcji", sprawdza się również muzyka do "Jak zostać królem" i "The Social Network". To samo można powiedzieć o "127 Hours", jednak nie mam faworyta w tym roku.

PAP: - Która z tych ścieżek jest najsłabsza?

Reklama

J.A.P.K.: - Moim zdaniem ścieżka do "The Social Network". Ma jeden bardzo dobry temat. Reszta muzyki płynie na sile filmu i jego popularności. Także poza obrazem nie zrobiła na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia.

PAP: - Jaka muzyka może nosić miano "oscarowej"?

J.A.P.K.: - W mojej opinii musi spełniać - w dodatku jednocześnie - dwie funkcje. Przede wszystkim musi być bardzo silnym elementem filmu, powinna mieć wyraźny wpływ na jego odbiór. Jednocześnie wyjęta z tego obrazu i słuchana poza filmem też musi być wysoko oceniana jako niezależny element.

PAP: - Bardzo często przy okazji gali oscarowej mówi się, że Akademia Filmowa czasami pomija wartościowe filmy.

J.A.P.K.: - Naturalnie, że tak czasem się dzieje. Na tym polega urok życia i tego, że każdy z nas ma inny punkt widzenia. Sam nie zawsze zgadzam się z wynikami głosowań Akademii, ale nie uważam, żeby to był problem nagminny. Było niewiele takich spektakularnych pomyłek. Jedna z największych wydarzyła się, gdy Ennio Morricone był nominowany za muzykę do "Misji". Wtedy wszyscy, łącznie z nim samym, byli przekonani, że wygra. Otworzono kopertę i okazało się, że wygrał Herbie Hancock za "Około północy". Ogromne zaskoczenie.

PAP: - Wraz z otrzymaniem Oscara poprzeczka w życiu i twórczości idzie w górę?

J.A.P.K.: - Oczywiście. Więcej wymaga się od samego siebie, wzrastają też oczekiwania innych. Nasza praca jest też automatycznie poddawana większej krytyce.

PAP: - Mimo to pewnie przyjemniej jest żyć z tym "oscarowym piętnem"?

J.A.P.K.: - To takie "piętno", o którym się marzy. Jestem wielkim entuzjastą tej nagrody i bardzo w nią wierzę. Jestem członkiem komitetu wykonawczego Akademii i wiem, że nasze nominacje i nagrody są przemyślane i podparte ustalonymi regułami. Jeśli trzeba, to dyskwalifikujemy ścieżki, które nie spełniają warunków koniecznych, żeby można było w ogóle brać je pod uwagę przy przyznawaniu nominacji.



PAP: - Na innych festiwalach reguły nie są tak przejrzyste?

J.A.P.K.: - Jak przyglądam się innym nagrodom - od polskich Orłów, przez brytyjskie BAFTA czy Złote Globy - to widzę, że tam nie ma właściwie żadnych reguł jeśli chodzi o przyznawanie wyróżnień za ścieżkę dźwiękową. Na polskich Orłach nagrodę może dostać muzyka, która wcale nie została napisana do filmu. A przecież to, że reżyser wziął gotową płytę i zmontował ją w z obrazem, nie ma nic wspólnego z tworzeniem ścieżki dźwiękowej. To jakieś nieporozumienie.

PAP: - Jakie w takim razie są podstawowe kryteria, którymi kieruje się Amerykańska Akademia Filmowa przyznając nominacje?

J.A.P.K.: - Podstawową zasadą jest, że muzyka powstaje specjalnie na potrzeby danego filmu przy współpracy z reżyserem. Nie może być to adaptacja. Mało tego, muzyka nie może być rozmyta nadmierną ilością piosenek czy udziałem muzyki z innych źródeł. W tym roku zdyskwalifikowaliśmy m.in. muzykę do "Czarnego łabędzia", gdzie większą cześć filmu zajmuje Czajkowski, a nie oryginalna muzyka napisana przez skądinąd znakomitego kompozytora, Clinta Mansella.

PAP: - Jak wygląda Los Angeles na kilka dni przed Oscarami?

J.A.P.K.: - W napięciu żyją sami nominowani i ich najbliżsi. W mieście odbywa się dużo przyjęć, pretendenci do Oscara celebrują swoje nominacje. Odczuwa się klimat oczekiwania na galę, która jest wielkim świętem nie tylko dla Hollywood, ale w dużej mierze dla całego filmowego świata.

PAP: - Wybiera się pan na tegoroczne uroczystości?

J.A.P.K.: - Nie, bo jeśli nie ma się szczególnego powodu, to pójście na Oscary nie jest wyłącznie przyjemnością. To męcząca wyprawa. Najpierw około 2 tys. limuzyn długo stoi w kolejce, żeby dowieźć gości na uroczystość, a trzeba być na miejscu 1-2 godziny przed rozpoczęciem imprezy. Później wejście po czerwonym dywanie, oczekiwanie na rozpoczęcie gali, która też nie jest krótka - to wszystko zajmuje wiele godzin. Lepiej spędzić ten czas na przyjęciu czekając aż wszyscy wyjdą z uroczystości. Oczywiście co innego, jeśli jest się nominowanym lub ma się kogoś bliskiego wśród kandydatów do Oscara. Wtedy ten wieczór nabiera innego znaczenia i jest to wielka przygoda.

Jan A.P. Kaczmarek to polski kompozytor, laureat Oskara za muzykę do filmu "Marzyciel". Karierę muzyczną rozpoczął od współpracy z Teatrem Dnia Ósmego. W 1989 roku osiadł na stałe w Los Angeles. Jest autorem ścieżek dźwiękowych do takich filmów, jak: "Całkowite zaćmienie", "Plac Waszyngtona", "Horsemen - jeźdźcy Apokalipsy" oraz "Aż po grób". Obecnie Jan A.P. Kaczmarek przygotowuje własny festiwal filmowy - Transatlantyk, którego pierwsza edycja odbędzie się w Poznaniu latem 2011.

Rozmawiała Agata Żurawska