Ostatnio często gra pan introwertyków. Dlaczego wybiera pan takie role? Odnajduje w nich pan samego siebie?
Colin Firth: Chyba nikt, kto mnie zna, nie mógłby uznać mnie za introwertyka. Wybieram najciekawsze role, a introwertyzm bohaterów nie jest tym, co mnie w nich pociąga, choć lubię obserwować życie wewnętrzne ludzi, których gram. Myślę, że Bertie – późniejszy król Jerzy VI – był introwertykiem, bo bał się otworzyć przed ludźmi. Prawdopodobnie marzył, by błyszczeć w towarzystwie, ale kiedy masz wadę wymowy, a obracasz się w wyższych sferach, to bezpieczniej czujesz się w swoim kącie.
Jerzy VI jest postacią historyczną, wciąż żywą w pamięci Brytyjczyków. Ciężko zbudować taką rolę?
Nie mamy pełnego obrazu jego osoby. Nikt z rodziny królewskiej nie przyszedł i nie powiedział: "To może wam pomóc. To są jego nieznane listy". Przygotowując się do takiej roli, trzeba bazować na spekulacjach, na pamiętnikach i wspomnieniach osób trzecich. Mieliśmy kilka jego listów, cytaty, wypowiedzi. Jego zdjęcia zrobione podczas przemówień. Na tej podstawie musieliśmy zbudować nowy obraz Jerzego VI. Ale nie chodziło nam wyłącznie o zrealizowanie biografii króla – opowiadamy historię uniwersalną. Każdy z nas – Tom Hooper, Geoffrey Rush, ja – chciał przedstawić swój punkt widzenia. Na ile się da, chcemy być wierni historii, ale przecież jesteśmy bajarzami.
Bertie, mimo królewskiego pochodzenia, doświadczył w dzieciństwie wielu upokorzeń.
Ta historia w jakiś sposób zadaje kłam opinii, że arystokracja brytyjska jest uprzywilejowana, jeśli chodzi o wychowanie. Dorastanie w rodzinie szlacheckiej nie oznacza rozpieszczania oraz nieskończonej ilości pieniędzy i wolności. Elementem przygotowań do tego filmu było czytanie wspomnień George’a Orwella dotyczących jego nauki szkolnej. Chodził do Świętego Cypriana, szkoły przygotowawczej do Eton. To najwyższa półka. Ale zamiast opływać w luksusy, doświadczał zimnych nocy, ostrego reżimu i kar cielesnych. Książę Karol chodził do Gordonstoun. Tam chłopcy codziennie biegali w krótkich spodenkach o szóstej rano. Pół godziny niezależnie od pogody. Trudno to nazwać rozpieszczaniem bogatej młodzieży.
Angażuje się pan w liczne akcje charytatywne. Czy sława pomaga w tego typu przedsięwzięciach?
Moja pozycja sprawia, że jestem idealnym, naturalnym posłańcem. Ale nie mogę robić wszystkiego. Zawsze zastanawiam się, jak mogę pomóc i czy w ogóle jestem w stanie. Czasem wystarczy nagłośnić sprawę. Mogę na przykład pójść do gazety lub polityka i pleść androny jak wielu aktorów albo opowiedzieć im o czymś ważnym, na co ludzie powinni zwrócić uwagę. Nie mam w sobie mądrości, która pozwoliłaby mi prawić kazania. Ale mogę pomagać ludziom, którzy naprawdę potrzebują głosu.