Artur Zaborski: W serialu HBO "Templariusze" wciela się pan w papieża. To dobry człowiek?
Jim Carter: Ależ skąd! Nie ma nic wspólnego z Franciszkiem. Gram Bonifacego VIII, który troszczy się wyłącznie o siebie. Jest bardzo niegrzecznym chłopcem i według Dantego powinien wylądować w ósmym kręgu piekła. To bardzo zły człowiek.
Historia zapamiętała Bonifacego VIII jako wyjątkowo okrutnego człowieka. Od razu poznajemy jego naturę?
HBO wie, jak robić seriale, więc zanim odkryjemy, co naprawdę siedzi w głowie mojego bohatera, zdążymy nabrać wątpliwości co do tego, jakim jest człowiekiem. Na razie dowiemy się, jakie są jego sympatie polityczne. To ważny wątek, bo pokazuje, że niezależnie od czasów, w jakich żyjemy, każdy papież jest polityczny. Nie ma apolitycznego ojca świętego.
Jaka jest myśl polityczna Bonifacego?
Walczy o zjednoczenie całego kościoła europejskiego, bo marzy mu się, żeby zasiąść na jego czele. W ten sposób chce być ważniejszy od samego Filipa IV. W serialu przenosimy się do czasów, kiedy Anglia jeszcze nie uniezależniła się od władzy papieskiej. Jest to więc bardzo gorący moment, który dostarczył scenarzystom pretekstu do tego, by wpleść mnóstwo akcji, wynikającej bezpośrednio z rozgrywek pomiędzy bohaterami. Bonifacy toruje sobie drogę łapówkami, szantażem i przez łóżko. To prawdziwy czarny charakter. W serialu pada zdanie, że korupcja przetrwa tak długo jak polityka i religia.
A co z jego duchową stroną?
Nie ma duchowej strony.
Jest papieżem, come on!
Tak, ale kiedy ona ma znaleźć czas na pielęgnowanie strony duchowej, skoro w tej materialnej, fizycznej musi cały czas panować nad manipulacjami, za które odpowiada? Scenarzyści postarali się, żebyśmy widzieli, jak bardzo zajętym człowiekiem jest. A zajęty człowiek nie ma czasu na dbanie o stronę duchową, znamy to przecież ze współczesności, prawda?
No tak, ale to jednak inne czasy, kiedy racjonalizm wciąż ustępował niepokojom duchowym, wiedza o świecie była przecież znacznie mniejsza.
Ale wiedza o manipulowaniu innymi, marzenia o władzy i amoralność były dokładnie takie same. Pod tym kątem akurat nie przeszliśmy ewolucji. Zło jest tak samo aktywne, jak było wtedy. Serialowy Bonifacy VIII jest bezwzględny, a bezwzględność nie ma strony duchowej.
Bonifacy VIII kojarzy się nam głównie ze słynnym portretem…
…mam taką samą czapkę - dużą, w której tonie moja głowa.
Kręciliście w letnie miesiące. Noszenie tych wszystkich ubrań z portretu musiało nie być łatwe.
Było trudne, bo przecież wszyscy wiemy o tym, że papież się nie poci. Musiałem więc stosować tonę kosmetyków, które umożliwiały mi granie w taki sposób, że po pięciu minutach nie byłem cały mokry. Ale faktycznie, upały w Pradze, gdzie kręciliśmy, dawały mi się we znaki mocno.
Temat papieży powraca ostatnio w serialach. Głośno było zwłaszcza o "Młodym papieżu".
Oglądałem.
Widzi pan podobieństwa między tamtą tytułową postacią a pańskim bohaterem?
Różni są tak bohaterowie, jak i same historie. Kiedy oglądałem "Młodego papieża", byłem pod wrażeniem zwłaszcza włoskich aktorów. Oni są niesamowici! Nie można od nich oderwać wzroku. W "Templariuszach" najważniejsza jest historia, która w "Młodym papieżu" była mniej ważna, bo był tam kangur, cherry coke i fantastyczna jazda kamery. Podobało mi się też to, że płeć papieża granego przez Jude’a Law była nieznana. Natomiast Bonifacy VIII został tak wymyślony, żeby spod sutanny wylewał mu się testosteron, żeby był wilkiem w przebraniu owieczki. To zupełnie inny koncept.
Z tego co pamiętam, Bonifacy VIII doszedł do władzy w podeszłym wieku. Wtedy jeszcze lał się z niego testosteron?
Rzeczywiście został papieżem, kiedy był pod sześćdziesiątkę. Jak na tamte czasy, był bardzo stary. Ale metryka nie przekłada się na to, że traci siły witalne, tylko na doświadczenie, dzięki któremu może sprawować jeszcze większą kontrolę nad otoczeniem. Bardzo ciekawe w serialu jest jego podejście do śmierci, z którą jest kompletnie pogodzony, co jeszcze bardziej podkreśla jego bezwzględność, bo skoro nie boi się śmierci, to czego ma się bać?
Opowiadanie o religii w czasach, kiedy religia budzi tyle napięć, musi wiązać się z nastawieniem, że serial będzie odczytywany jako komentarz do współczesności.
Myślę, że opowiadanie o przeszłości jest zawsze w pewien sposób opowiadaniem o teraźniejszości. Religia jest teraz trudnym i skomplikowanym tematem, który dzieli, a nie łączy, choć przecież podstawowy dogmat religii to łączenie ludzi. Nie jest jednak tak, że chcieliśmy za pośrednictwem "Templariuszy" otworzyć ludziom oczy i wpływać na to, by zmienili swoje podejście. Nie interesuje nas moralizowanie. Raczej zależało nam, żeby pokazać pewne odwieczne mechanizmy.
Obecny papież wydaje się od nich stać jak najdalej.
Franciszek jest bardzo respektowany, ponieważ widzi problemy realnego świata. On doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak mieszają się religia i polityka i reaguje na to, co nie przysparza mu fanów. Jest bardzo świadomym papieżem i to chyba jedyna wspólna cecha jego i serialowego Bonifacego VIII. Nie adoruje religii, nie rozpływa się, jaki to jest wierzący i religijny. Jest nastawiony na post i skromność, czyli doskonale odwrotnie niż większość papieży. I filmowców, którzy nie mają czasu ani na post, ani na skromność.
Co ma pan na myśli?
Cierpimy na klęskę urodzaju, jeśli chodzi o ilość powstających serialów i filmów. Wszyscy się ścigamy. Pokolenie MTV potrzebuje nieustannie bodźców, na co odpowiadamy. Tak jak mówiłem, w naszym serialu jest dużo akcji, ale jest też historia, co mam nadzieję, wyróżni go spośród całej tej sieczki dookoła. Młodym ludziom powinien się spodobać, bo opowiadamy o historii z pomocą środków wyrazu obowiązujących w teraźniejszości.
Czy pański sposób gry dziś jest inny, niż kiedy pan zaczynał przez wzgląd na to, że publika potrzebuje bodźców, ekspresji?
Sposób gry jest ten sam, ale warunki są znacznie inne. W przypadku "Templariuszy" musiałem kilkanaście razy latać nad oceanem ze Stanów do Czech, gdzie kręciliśmy. Wcześniej taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Dawniej filmy kręciło się w Los Angeles, a wyjazd do innego miasta w USA był wydarzeniem. Dziś odległość geograficzna nie ma żadnego znaczenia. Liczą się plenery i ekonomia.
I dobre kino!
No mam nadzieję, że ono nadal też.