"Przeobrażenie" to twój debiut, ale horrorem fascynujesz się od dawna. To było istotne podczas realizacji tego filmu?
Z pewnością. Podam ci przykład. Początkowo mój film trwał dwie i pół godziny, ostatecznie musiałem go ściąć do 97 minut. Ktoś zapytał mnie kiedyś, czy usunąłem jakąś scenę morderstwa. Popukałem się tylko w głowę, bo przecież takich rzeczy nie robi się horrorom (śmiech). Mimo klasyfikacji gatunkowej jest tu wiele realistycznych rzeczy, które kojarzyć się mogą z amerykańskim kinem niezależnym. Nie przeszkadza mi to. A że dodatkowo jest w nim dużo przemocy? No cóż, obecnie w Stanach Zjednoczonych krew czy brutalne zabójstwa to nie jest tabu. Codziennie widzimy to w telewizji i bynajmniej nie po godzinie 23. Nie chciałem od tego uciekać, bo nie robiłem filmu pod konkretną kategorię wiekową, co też jest pewnego rodzaju obsesją producentów.
Długo dojrzewał w tobie ten pomysł?
Szukałem takiego pomysłu, który będę mógł sam później zrealizować za stosunkowo niewielkie pieniądze. Wiedziałem, że ma to być horror, ale pomyślałem, że zrobię go w duchu, jak to nazywam, nowego neorealizmu. Coś w stylu kina Azazela Jacobsa czy Kelly Reichardt. Z jednej strony nie wymaga to wielkich nakładów finansowych, z drugiej może stanowić ciekawą mieszankę z elementami kina grozy. Od tego się zaczęło. Historia rozrastała się w dość nieoczekiwany sposób. Pamiętam, że stałem kiedyś na rogu ulicy i zupełnie przypadkiem usłyszałem o dzieciaku imieniem Milo, który ma się za wampira. Pomyślałem, czemu nie. Zacząłem naprawdę dużo myśleć o śmierci, oglądałem mnóstwo filmów wampirycznych i, mówiąc szczerze, trochę z nich podkradałem (śmiech). Chodzi o rzeczy, z którymi byłem w jakiś sposób związany emocjonalnie czy wizualnie. Ważne było, że na wczesnym etapie zdawałem sobie sprawę z tego, jak ta historia się skończy. Dzięki czemu od samego początku wiedziałem, dokąd zmierzam.
Głównym bohaterem jest młody chłopak, czy zatem postrzegasz "Przeobrażenie" także jako dość makabryczny film o dorastaniu?
Zdecydowanie to również coming of age movie. To chyba mój drugi ulubiony gatunek obok horrorów. Pamiętam, że filmem, który bardzo mocno mnie dotknął, były "Niebiańskie stworzenia" Petera Jacksona. Podobna mieszanka, mroczny film o dojrzewaniu. Tak też jest i u mnie.
Co pociąga cię w ciemnej stronie ludzkiej natury?
Chyba w dużej mierze własne doświadczenia. Jestem introwertykiem, dość depresyjnym i nieśmiałym człowiekiem. Nie doświadczam świata w zbyt pozytywny sposób i tak też wspominam swoje dzieciństwo. Pamiętam, że kiedy miałem 12 lat, cierpiałem na depresję. W jakimś stopniu uratowały mnie filmy. W ogóle wydaje mi się, że to, co przytrafi ci się, kiedy jesteś nastolatkiem, definiuje cię jako człowieka i ma ogromny wpływ na twoje dalsze życie. Rodzice mówią często nastolatkom, żeby się nie przejmowali, bo jak dorosną, będzie dobrze. Moim zdaniem to kłamstwo. Najważniejsze są właśnie te lata, zresztą doskonale je pamiętasz. Nie mam pojęcia, co działo się ze mną, kiedy miałem 32 lata. Mogę tu tak siedzieć przez długi czas i próbować sobie przypominać. Pewnie mi się to nie uda. Pamiętam za to wszystko, co działo się, kiedy miałem 15 lat. Frustrację, złość, rozczarowania. Mój film jest mroczny, bo tak wspominam swoje dzieciństwo. Różni się oczywiście od tego, co przeżywa mój bohater, bo u mnie nie wychodziło to raczej poza poziom emocjonalny.
Milo wiele czasu spędza przed komputerem, oglądając dość specyficzne rzeczy. Myślisz, że to mocno wpływa na niego, ale też na jego rówieśników, na co dzień?
Kiedy szykowaliśmy materiały prasowe, zamiast eksplikacji reżyserskiej przygotowałem dziesięć plakatów filmowych, które w jakiś sposób określały "Przeobrażenie". Jednym z nich był "Benny’s Video" Michaela Hanekego. Pada tam podobne pytanie: do czego ten audiowizualny świat może doprowadzić? Sam byłbym ostrożny z odpowiedzią. Żyjemy w takich czasach, w których popkultura do pewnego stopnia zastąpiła religię. Choć nie mówię, że jej potrzebujemy. Myślę, że to też komentarz do tego, że współczesny świat bardzo boi się śmierci. Wampiry zostały stworzone po to, by wytłumaczyć nam, że śmierć jest sprawą naturalną. Jeżeli w pewnym momencie nie umrzemy, możemy stać się potworami i robić straszne rzeczy. Choć jest i druga strona medalu, czyli nadawanie im cech romantycznych. Jak chociażby w serialu "Czysta krew". No dobra, tam używa się figury wampira do tego, żeby pokazać orgię (śmiech). To nie jest tak, że filmy zabijają ludzi. Chociaż nie ma się wpływu na to, jak ktoś zinterpretuje twój film.
Bierzesz też na siebie dodatkową odpowiedzialność, bo główne role grają u ciebie młodzi aktorzy.
Byli fantastyczni. Większość z nich była ze mną od bardzo wczesnego etapu realizacji. Początkowo myślałem, że zatrudnię naturszczyków. Szybko jednak okazało się, że sposób, w jaki robimy ten film, wyklucza taką możliwość. Chodziło przede wszystkim o ograniczenia czasowe i finansowe. Zdarzało się bowiem tak, że jednego dnia kręciliśmy w czterech lokalizacjach.
Nie powodowało to pewnego chaosu na planie?
Jasne, ale paradoksalnie chyba zadziałało to na naszą korzyść. Aktorzy wchodzili na tętniącą życiem nowojorską ulicę, a my kręciliśmy to z pewnego dystansu. Oczywiście czasami zdarzało się, że na kogoś wpadali, przepraszali i trzeba było wszystko powtarzać. To był dość szalony sposób realizacji. Potrzeba do tego naprawdę dobrych aktorów. Kiedy kręcisz film w bardziej klasyczny sposób, masz nad tym większą kontrolę, o pewnych rzeczach nie musisz myśleć. Tu było odwrotnie. Nie zatrzymasz ulicy w Nowym Jorku nawet na moment. Ważna w tym wszystkim była improwizacja. Wychodzę z założenia, że jeżeli ktoś chce zmienić jakąś linijkę w dialogu, to proszę bardzo. Nie jestem Davidem Mametem (śmiech). Mów, co chcesz, jeżeli tylko to zadziała, nie ma problemu. Miałem sporo szczęścia, bo jak na tak niewielki budżet udało mi się zaangażować bardzo dobrych, utalentowanych aktorów. Popatrz na inne niskobudżetowe filmy, to często niestety jest sporym problemem.
Ważną rolę w twoim filmie odgrywa dźwięk.
To bardzo istotny aspekt "Przeobrażenia", nad którym pracowałem wraz z Cole’em Andersonem już na etapie scenariusza. To w ogóle ciekawa sprawa, jak udało mi się go "pozyskać". Nie znaliśmy się wcześniej, a byłem jego wielkim fanem. Czytałem z nim wywiad, w którym opowiadał o pracy przy takich filmach jak "Simon Killer" czy "Czarny łabędź". Przekonywał, że lubi opowieści o mrocznych, skomplikowanych bohaterach. W tym upatrywałem swojej szansy. Napisałem do niego e-mail z prośbą, by przeczytał scenariusz, ale jednocześnie z informacją, że w razie czego nie jestem mu w stanie zaoferować zwyczajowej stawki. Przeczytał scenariusz, spodobał mu się i ku mojemu zdziwieniu przystał na te warunki. Ja z kolei całkowicie dostosowałem się do jego harmonogramu. Przegapiłem przez to kilka festiwali, ale warto było. Pamiętam, że bardzo mocno głowiłem się nad tym, jaki dźwięk powinien iść w parze z daną sceną. Miałem wiele inspiracji, od reklam telewizyjnych począwszy, na dźwiękach miasta czy alarmach samochodowych kończąc. Cole zebrał moje pomysły, podziękował za nie, po czym wyrzucił wszystkie dźwięki, które mu zaproponowałem. Zastąpił je swoimi i myślę sobie dzisiaj, że całe szczęście, że tak się stało.
Ciekawa jest też muzyka.
Jej autorką jest Margaret Chardiet. A w ogóle to była podobna historia jak z Cole’em. Ona jest muzykiem punkowym i nigdy wcześniej nie robiła ścieżki dźwiękowej do filmu. Napisałem do niej, że bardzo cenię jej muzykę, przedstawiłem projekt i zapytałem, czy nie chciałaby spróbować. Cztery dni później odpisała, wykazując duży entuzjazm. Początkowo trochę się obawiałem, co może mi zaproponować, ale wyszło tak, jak chciałem.
Dużo masz gotowych scenariuszy w szufladzie?
Tonę (śmiech). A mówiąc poważnie, dwa skończone i wiele pomysłów, z którymi chętnie bym ruszył do przodu. Opowiadałem o nich wielokrotnie różnym ludziom, ale widziałem często uśmiech politowania czy znudzone spojrzenia. Dopiero po Cannes coś się w tej materii zmienia. Interesuje mnie kino gatunkowe. Mam pomysł na slasher, film o duchach. Dajcie mi pieniądze, a będę gotowy (śmiech).