Filmów stricte o winie jest kilka (Bottle Shock, Mondovino, itp.), ale nie o takie nam chodzi. To raczej dla osób, które już w wino "wpadły", interesują się nim, szukają. Ale większość z nas, zwłaszcza mając ekran na pół ściany pokoju, chciałoby spokojnie obejrzeć ulubiony film, i niekoniecznie ma ochotę sięgać po piwo.

Reklama

Niestety – nie ma tutaj żelaznych zasad. A i sam film do tego nie zachęca. Bo jeśli choćby sięgnąć po oskarowe Milczenie owiec, musielibyśmy długo szukać dobrego amarone lub chianti. Właśnie – czemu te? Bo w wersji tekstowej występuje mało znane, acz potężne amarone, lepsze do ludzkiej wątróbki, zaś do wersji filmowej zaakceptowano znacznie popularniejsze chianti, które jest znacznie bardziej rozpoznawalne. Ale to i tak horror. Tym tropem bym nie szedł.

Pragmatyka jest taka – jeśli oglądamy film romantyczny, komedię, przy których z różnych powodów wilgotnieją nam oczy, radziłbym coś lekkiego, białego, wytrawnego lub półwytrawnego, ewentualnie rzecz podobną w różowym kolorze. Przyjemne, dobrze schłodzone – rozluźni, sprawi przyjemność i uzupełni nasz kontakt z ekranem. Oczywiście w rozmiarach rozsądnych.

Przy ciężkich widowiskach, o zawiłych wątkach kryminalnych lub erotycznych (w sensie miłosnym oczywiście), warto sięgnąć po coś czerwonego, lżejszego lub cięższego, zależy od przebiegu akcji. Lub tego, co związek z tym, czym przekąszamy… Tak, bo nie wierzę, że Państwo tak nie postępują.

Nic. W każdym razie, jeśli lubią Państwo wino, warto przed seansem domowym zastanowić się przez chwilę, jaką flaszkę otworzyć. Nie z przymusu – dla własnej przyjemności.

Wojciech Gogoliński

redaktor senior Magazynu "Czas Wina"