Wręczenie Orłów już za nami. Jak ocenia pani poziom filmów nominowanych w tym roku?
Kinga Preis: Uważam, że ciężka praca powinna zostać uhonorowana i dlatego cieszę się, gdy artyści dostają nagrody. W Polsce jest dużo filmów, z którymi kompletnie się nie utożsamiam. To są filmy "łatwe, lekkie i przyjemne". Powstaje ich dużo, a jeden jest podobny do drugiego. Grają w nich ciągle ci sami aktorzy, obsadzani kluczem popularności. Nie lubię takiego kina, ale za to filmy nagrodzone Orłami, to kino zupełnie inne. To ważne filmy, z którymi można dyskutować. Miałam szczęście pracować z Wojciechem Smarzowskim. Uważam, że jego sposób wypowiedzi i pokazywania kina jest niesamowity. Spotkałam się też z Janem Komasą, którego "Sala Samobójców" właśnie weszła do kin. To też jest ważne kino. Można mieć do niego wiele zastrzeżeń i można się z nim nie zgadzać, ale ten film zachęcą nas do dyskusji.
Dlaczego zatem Polacy cały czas wybierają kino komercyjne?
Ludziom zawsze bardziej podoba się prosty serial niż ambitne kino. Z serialem można się szybciej i łatwiej utożsamić. Poważne kino zmusza do zadumy, refleksji a czasem skrajnych emocji, które potrafią widza wyczerpać. Kino, teatr i literatura to sztuka tworzenia rzeczywistości, a nie jej odtwarzania. Kino ambitne to sztuka wyrafinowana i elitarna. Nie dla wszystkich. Jeżeli kogoś zainteresuje, to bardzo dobrze, a jak nie, to nie.
Gra pani z powodzeniem i w popularnym serialu, i w ambitnych produkcjach fabularnych.
Nie żyjemy w Ameryce, w której rola filmowa pociąga za sobą coraz wybitniejsze kreacje. To jest niestety polska rzeczywistość, z której ciężko wyjść. U nas karierę zaczyna się od serialu i na nim się ją często kończy. Jest też inna ścieżka rozwoju: aktor, który ma mało propozycji, zaczyna od banalnej roli serialowej i nagle wyrasta na wielką gwiazdę kina. Nigdy nią nie był, nie jest i nigdy tak naprawdę nie będzie. To jest wina mediów, które promują taki w gruncie rzeczy przeciętny wizerunek. U nas przecież tak bardzo liczy się popularność, medialność i bycie celebrytą.
Czy bycie celebrytą to zarzut?
Odgrywanie roli celebryty samo w sobie nie jest złe, tylko nie zawsze przekłada się to na wartość artystyczną. U nas niestety wszystkich wkłada się do tego samego worka. Gdy gram w serialu, to nie mam poczucia, że robię rzecz ważną artystycznie i ambitną. Mam za to poczucie, że staram się dobrze wykonywać swój zawód. Wspaniałe jest to, że raz mogę zmierzyć się z Natalią – gospodynią księdza z Sandomierza, a raz wejść na plan filmu Wojciecha Smarzowskiego, Agnieszki Holland czy Jerzego Skolimowskiego. Oczywiście większą satysfakcję zawodową czerpię z ról filmowych. Moja rola w serialu jest zabawna, cieszy mnie i dobrze się przy niej bawię, ale jeżeli chcę powiedzieć coś ważnego o świecie, który mnie otacza, to na pewno nie powiem tego w serialu "Ojciec Mateusz", który jest skończoną fabułą.
Zmieniła pani swój wizerunek, wygląda pani kwitnąco. Przygotowuje się pani do jakiejś nowej roli?
Zawsze powtarzam, że z wielką satysfakcją zapuszczam się do ról, a z dużo mniejszą później to koryguję. To też wielki przywilej mojego zawodu, że mogę zmieniać się jak kameleon. Pracuję nie tylko nad swoją wrażliwością artystyczną, ale też nad swoim ciałem. Poza tym uważam, że trzeba o siebie dbać.
...poprzez uprawianie sportu?
Tak. Nurkuję z całą swoją rodziną. Mój syn, który ma 13 lat, jest już nurkiem zaawansowanym. Schodzi na 21 metrów pod wodę, a my mu zawsze towarzyszymy. Nurkowanie to sport, gdzie trzeba opiekować się partnerem. Chodzimy też po górach i w ogóle staramy się aktywnie żyć. Praca zawodowa jest dla mnie bardzo ważna, ale nie najważniejsza.
Kinga Preis, urodzona w 1971 roku, polska aktorka teatralna i filmowa. W 1996 roku ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną we Wrocławiu. Zagrała m.in. w filmach: "Joanna", "Dom zły", "Komornik", "Cisza", "Poniedziałek". Jest aktorką Teatru Polskiego we Wrocławiu.