Ten trick udaje się ekipie pod dowództwem Johna Lassetera za każdym razem: znów jest jeszcze zabawniej, bardziej pomysłowo, jeszcze mądrzej i bardziej wzruszająco, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać po animowanej familijnej opowiastce o gadających zabawkach.

Reklama

Andy jest już dorosły. Od dawna nie bawi się zabawkami, które były mu kiedyś towarzyszami pełnego fantazji dzieciństwa. W przeddzień wyjazdu do college’u na prośbę mamy ma zadecydować, jaki los spotka dobrze nam znaną ekipę: strych, a może po prostu śmietnik? Zawsze wierny kowboj Chudy, jego irytujący przyjaciel Buzz, pewna siebie mieszkanka Dzikiego Zachodu Jessie i jej Mustang (zwany Mustasiem), niezbyt rozgarnięty dinozaur Rex czy uroczo pokraczna para kartofelków (Pan i Pani Bulwa) oraz należąca do siostry Andy’ego laleczka Barbie na skutek zbiegu rozmaitych okoliczności trafią do lokalnego przedszkola „Słoneczko”.

Tam na scenę wkroczą nowe postaci z niejakim Misiem Tulisiem (w oryginale głos podkłada Ned Beatty, w polskiej wersji językowej znakomitą kreację stworzył Andrzej Grabowski), Kenem i nieco przerażającym Bobasem na czele. Wkrótce zabawki będę musiały odpowiedzieć sobie na serię ważnych pytań dotyczących przynależności, wiary i nadziei, a także podjąć ryzyko, które wystawi na próbę ich przyjaźń.

Zdradzanie szczegółów intrygi byłoby niegodziwością, jednak chyba nikogo nie zaskoczy wiadomość, że między Barbie i Kenem wybucha wielka szalona miłość, dająca twórcom asumpt do mnożenia znakomitych komediowych chwytów. Nic nie śmieszy tak jak zdarta do niemożliwości klisza. Oprócz lekkich tonów „Toy Story 3” ma też mroczne oblicze: liczne odniesienia do klasyki horroru odsyłają nas w sferę skojarzeń nieodległych od kultowej laleczki Chucky. Zabawki mogą być krwiożercze, zaś od dziecięcej sypialni do śmierci tylko jeden krok. Śmierć – zarówno fizyczna, jak i śmierć uczuć – jest tu centralnym tematem, zaś eschatologiczne wątki podkreślają ostateczny wymiar filmu.

Reklama

Nakręcona 15 lat po debiucie serii (i 11 lat po „Toy Story 2”) kontynuacja jest zdecydowanie bardziej dojrzała niż poprzednie filmy. Nie tylko Andy jest już dorosły, widzowie także się zmienili, obejrzeli w międzyczasie wiele dobrych animacji i nie tak łatwo ich oczarować, zaskoczyć czy wzruszyć. Zabawa starymi zabawkami nie wydaje się już tak kusząca jak przed laty i nie dałoby się daleko zajechać tylko na uczuciu nostalgii.

Jednak „Toy Story” zawsze bazowała na świetnych scenariuszach, nie na efekcie nowości i technologicznej maestrii (choć jej braku nie sposób jej zarzucić). Wśród autorów pierwszej części można znaleźć takie nazwiska, jak Joss Whedon (twórca m.in. kultowego serialu „Buffy postrach wampirów”) czy Joel Coen. Tym razem odpowiedzialny za skrypt był nie mniej utalentowany Michael Arndt, nagrodzony Oscarem za znakomitą czarną komedię „Mała Miss”.

Jego pozbawione niepotrzebnych złudzeń, a mimo to ciepłe spojrzenie na rzeczywistość wprowadza nową jakość do zabawkowej krainy. "Toy Story" nie ma może w sobie tej właściwej arcydziełom bolesnej głębi, która dotknęła nas do żywego w "WALL.E" czy "Odlocie", ale stoi niewiele niżej. Prawdziwa rozrywka dla całej rodziny. I coś więcej.