Twórcy kreskówek niepracujący dla gigantów, Disneya czy Dreamworks, są na z góry przegranych pozycjach. Nie tylko dlatego, że nie mają takich możliwości technicznych jak ich koledzy po fachu pracujący dla studiów, ale też dlatego, że sami się na nie skazują, próbując robić nieudolne, ubogie kopie wysokobudżetowych przebojów.
Takim przypadkiem są „Disco robaczki”. To duńsko-niemiecka próba mariażu sprawdzonego przez Disneya musicalu animowanego (ostatnio „Księżniczka i żaba”) i wypróbowanego przez Dreamworks motywu zbuntowanego owada („Film o pszczołach”).
Jak to bywa z kopiami, nie tylko brak „Disco robaczkom” pomysłu, ale także wdzięku oryginału. Oto dżdżownica Bogdan, zamiast pracować w fabryce kompostu, zainspirowana pamiątkowa płytą znalezioną w rzeczach ojca pragnie dla siebie kariery muzyka disco.
Pomysłu nie starczyło nawet na niecałe 80 minut. Już w połowie traci się zainteresowanie filmem, który na tle współczesnych animacji jest wyjątkowo banalnie zrobiony, a jak na musical ma wyjątkowo mało wpadające w ucho aranżacje. Jedyne, co warto zapamiętać z seansu, to polska wersja „I Will Survive” wykonana przez Agnieszkę Chylińską i zabawne tłumaczenie „Y.M.C.A.” na przebój o ADHD.