"Seks, papryka i rock’n’roll" (aka "Made In Hungaria")
Węgry 2009; reżyseria: Gergely Fonyó; obsada: Tamás Kimmel Szabó, Tünde Kiss, Éva Vándor, Tamás Dunai; dystrybucja: Vivarto; czas: 105 min; Premiera: 11 grudnia; Ocena 4/6
Zeszłoroczna, jubileuszowa 40. edycja Magyar Filmszemle w Budapeszcie potwierdziła niestety panujący w kinie węgierskim kryzys. Wprawdzie produkcja utrzymuje się na Węgrzech na stałym poziomie około dwudziestu filmów rocznie, ale artystycznych spełnień Węgrzy doczekują się ostatnio rzadko. Rzadziej nawet niż my, choć od czasu do czasu odnoszą pojedyncze międzynarodowe sukcesy. Kino węgierskie na ekranach naszych kin pojawia się dość rzadko. Goszcząca u nas niedawno „Delta” (2007) Kornela Mundruczo, która podobała się na europejskich festiwalach i robiła za symbol ożywienia madziarskiej kinematografii, była moim zdaniem przereklamowana, ale ciekawsze od tego filmu pozycje, m.in. „Szczęśliwego nowego życia” (2006) Árpáda Bogdána , „Podróż Iski” (2006) Csaba Bollóka , „Opium – dziennik szalonej kobiety” (2007) Jánosa Szásza, „Czas utracony” (2008) Árona Mátyássyego czy „Śledczy” (2008) Attili Gigora można było u nas obejrzeć wyłącznie na przeglądach w Zwierzyńcu albo w Łagowie.
Dobrze się stało, że akurat „Seks, papryka i rock’n’roll” znalazł u nas dystrybutora. To przypadek ciekawego kompromisu między kinem komercyjnym a ambicjami powiedzenia czegoś istotnego o węgierskiej historii najnowszej, a zarazem inteligentnej popkulturowej gry. Trącącej może myszką, ale niepozbawionej uroku. Podstawą scenariusza stała się autobiografia Istvána Tasnádi, która zainspirowała wystawioną w 2001 roku musicalową sztukę „Made in Hungária” autorstwa Miklósa Fenyö. Spektakl podbił serca publiczności i stał się wielkim hitem, granym zresztą po dziś dzień w budapesztańskim József Attila Theatre.
Gergely Fonyó, zobaczywszy spektakl, od razu zamarzył o jego filmowej wersji. I tak powstał film niby kopiujący w stanie czystym formułę amerykańskich rockandrollowych musicali z lat 60. Samo już jednak wrzucenie tej kalki w rzeczywistość wczesnych lat 60., bezwzględnego zamordyzmu po pacyfikacji powstania 1956 roku przyniosło efekt zgoła nieoczekiwany. Oto w czasach, gdy wszyscy marzyli o ucieczce na Zachód, rodzina byłego partyjnego decydenta zostaje zmuszona do podróży w odwrotnym kierunku i wraca z Ameryki na Węgry. Łatwo nie jest. W mieszkaniu mieszka sublokator, głowa rodziny nie może znaleźć pracy, a jedyny syn Miki marzący o karierze na miarę Jerry’ego Lee Lewisa szybko podpada samym tylko brylantynowym wyglądem i nie może znaleźć sobie miejsca w krainie zgrzebnych pieśni o kubańskich rewolucjonistach.
Fonyó zderza słodki schemat z ponurą codziennością rządzoną przez dyrektywy partyjnych aparatczyków. I to w zasadzie cały jego patent na ten film. Zrzyna z klasyki m.in. „Buntownika bez powodu”, bawi się w nawiązania, miesza konwencje, wątek polityczny rozbraja historyjką o dojrzewaniu w cieniu totalitaryzmu, fetyszyzuje rockandrolla jako enklawę obyczajowej rewolucji na miarę realnego socjalizmu. Pokazuje, jak inne były nasze wschodnioeuropejskie pokoleniowe bunty w zderzeniu z bitnikowskimi rewoltami. Ale nie przegina ze stawianiem tez i prawieniem komunałów. Po prostu opowiada tę historię dokładnie tak, jak się tego spodziewamy. Bez ostrych zakrętów, dokładnie tak jak gatunkowy gorset nakazuje, wplatając w ten gulasz zgranych motywów kilka smacznych dowcipów, sporo muzycznych przerywników z choreograficznymi niespodziankami. Nic może wielkiego, a jednak potrafi ucieszyć.