Pojemna wyobraźnia Wesa Andersona mieści w sobie staroświecki wdzięk przedwojennych filmów Hitchcocka, sprinterskie tempo godne "Indiany Jonesa" i anarchistyczną werwę braci Marx. "Grand Budapest Hotel" iskrzy także typowym dla Andersona dowcipem, który ma w sobie coś ekskluzywnego i wydaje się efektem tajemnego porozumienia między reżyserem a widownią. Oparty na konsternacji i kreskówkowej przesadzie humor bynajmniej nie rozbawi każdego, ale wybrańcom dostarczy nieopisanej frajdy
Aby go zobaczyć przejdź do strony z najnowszymi komentarzami.