Na takiej zasadzie działała choćby świetna "Wideokracja" – perwersyjna mowa oskarżycielska pod adresem włoskiej popkultury, odpowiedzialnej za stworzenie fenomenu Silvia Berlusconiego. W "Szwedzkiej teorii miłości" reżyser bierze na warsztat zupełnie inne problemy, ale efekty jego działań pozostają jednakowo sugestywne i dające do myślenia.

Reklama

Bodaj najbardziej wymowna sekwencja filmu przedstawia w dynamicznej, teledyskowej manierze kilku masturbujących się mężczyzn, którzy przekazują uzyskane tą drogą nasienie do banku spermy. Mniej więcej do tego sprowadzają się dziś, zdaniem Gandiniego, relacje międzyludzkie w Szwecji. Winą za taki stan rzeczy reżyser obarcza doprowadzone do absurdu ideały roku 1968: kult indywidualizmu i obsesję na punkcie wolności jednostki. Nawet jeśli twórca "Szwedzkiej..." popada czasem w publicystyczną przesadę, jego argumentacji nie sposób odmówić elokwencji. Skłonność do zaprawionej czarnym humorem krytyki rewolucji obyczajowej lat 60. pozwala zresztą dostrzec u Gandiniego artystyczne pokrewieństwo z Michelem Houellebekiem. Jeśliby trzymać się tej analogii, "Szwedzka..." byłaby w świecie dokumentu mniej więcej tym, czym są "Cząstki elementarne" w dziedzinie literatury.

Film okazuje się najciekawszy tam, gdzie charakterystyczne dla niego okrucieństwo niespodziewanie łączy się z czułością. Gandini stawia swoje kontrowersyjne tezy w sposób, który nie kojarzy się z triumfalistyczną narracją w stylu "A nie mówiłem!". Pod powierzchnią krzykliwej, przykuwającej uwagę formy czai się tu głęboka troska o przyszłość relacji międzyludzkich, nie tylko w Skandynawii. Uniwersalny wymiar filmu pogłębia dodatkowo ekranowa obecność nieodżałowanego Zygmunta Baumana. Zdanie polskiego filozofa: "To nieprawda, że życie szczęśliwe to życie pozbawione problemów. Szczęśliwe może być dopiero życie, które wiąże się z przełamywaniem trudności", brzmi jak doskonałe memento na nasze czasy.

Szwedzka teoria miłości | Szwecja 2015 | reżyseria: Erik Gandini | dystrybucja: Against Gravity | czas: 75 min