Darren Aronofsky zrealizował swój kosztowny apokryf używając wszystkich technik, które doskonalił przy poprzednich filmach. Ze "Źródła" pożycza grę żywiołów i opartą na efektach komputerowych kosmiczną fantazję, a z "Requiem dla snu" powtarzające się obrazy-sample, będące częścią wizji Noego. Sceny narodzin świata, zrealizowane przy użyciu fotografii poklatkowej, mają w sobie intensywność tanecznych sekwencji z "Czarnego łabędzia". "Noe" to projekt otwarcie megalomański. Lakoniczna biblijna opowieść o ostatniej sprawiedliwej rodzinie na Ziemi została rozdęta do rozmiarów katastroficznego widowiska. Może najwyższy czas, żeby zacząć mierzyć reżysera inną miarą: odpiąć mu metkę autora i uznać za Rolanda Emmericha z ambicjami.

Reklama

Poznajemy Noego, kiedy spaceruje po raju utraconym. Świat został zredukowany do kamieni, popiołu i żwiru, a życie codzienne jest walką o przetrwanie. Bohaterowie mieszkają pośród krajobrazu złożonego z rupieci i odpadków rodem z "Mad Maxa" Millera. Kain zabijając Abla uruchomił domino i niemal wszyscy unurzani są dziś w nieprawości. Starotestamentowy Bóg nie przebiera w środkach i niebawem zatopi tych, którzy nie dostaną się na Arkę. Praca Noego będzie trudna, wszak legion zdegenerowanych bezbożników pod wodzą Tubal-Kaina (Ray Winston) również pragnie miejsca na jego statku. W wypełnieniu woli Stwórcy pomogą jednak Noemu Strażnicy, będący ognistymi olbrzymami spętanymi w kamienno-glinianą formę (niektórym mogą przypominać skalnych Gigantów z "Hobbita" Jacksona).

"Noe" jest bodaj pierwszym od czasu "Pasji" Gibsona z 2004 roku dużym filmem biblijnym. Gibson pokazał mękę Chrystusa w sposób równie poważny, jak Aronofsky dzieje Noego, ale zrezygnował z ekstrawaganckich pomysłów. Darren Aronofsky z kolei bez żenady porusza się po obszarze filmowej grafomanii. Wieki temat próbuje wzmocnić maksymalizacją doznań: pojawiają się jazdy kamery, chwytające w totalnym planie świat przed potopem; pieczołowicie wprowadzone do opowieści narkotykowe sceny wizyjne oraz mistyczny Matuzalem (Anthony Hopkins), będący najstarszym człowiekiem, jaki kiedykolwiek żył.

Całą recenzję Sebastiana Smolińskiego czytaj w portalu Stopklatka.pl>>>