Najłatwiej napisać, że "Światła wielkiego miasta" to film legenda. W tym stwierdzeniu nie ma przesady. Dzieło Chaplina, wciąż jeszcze nieme, ale nakręcone już w erze dźwiękowej, było ukochanym tytułem Orsona Wellesa, znalazło się również na liście stu największych arcydzieł kina opublikowanej w 2005 roku przez "The Times". Mimo to nie da się zaprzeczyć, że na początku lat trzydziestych ubiegłego wieku kino operowało innym językiem niż dzisiaj.

Reklama

Zapomnijmy jednak o detalach, przecież wracamy do klasyków nie z chęci rywalizacji z najnowszymi trendami, tylko z niefrasobliwością kinofilskich marzycieli szukających ciągłości w różnorodności. Nie ma znaczenia, że większość gagów znamy na pamięć, a treść "Świateł wielkiego miasta" z dzisiejszej perspektywy wydaje się bałamutna. Chodzi o powrót do filmowej krainy niewinności. – Kto nigdy nie był dzieckiem, nie może stać się dorosłym – stale podkreślał Chaplin.

Włóczęga Charlie zbiera fundusze na operację oczu ukochanej kwiaciareczki (Virginia Cherrill). W kinie, które wówczas było głównie przedłużeniem atrakcji cyrkowych lub wodewilowych, suspens polegał na mnożeniu zabawnych lub zadziwiających przeszkód stojących przed bohaterem. Dlatego na drodze trampa pojawiają się uratowany z opresji bogacz, szajka złodziei, a amnezja milionera sąsiaduje z poświęceniem biedaka. Akcja biegnie w zawrotnym tempie, a osiemdziesięciominutowy seans upływa w okamgnieniu.

W dniu premiery w portrecie milionera, który szczerze pomaga biednym jedynie w chwilach niesubordynacji organizmu, dostrzegano metaforę krachu na Wall Street, z kolei równoległy wątek romantyczny przynosił pokrzepiającą konstatację, że prawdziwa miłość nie zna granic. Film powstawał jednak w bólach. Chaplin długo nie był zadowolony z efektu. Męczył się z aktorami i z dopięciem budżetu. Realizacja "Świateł wielkiego miasta" trwała z przerwami ponad cztery lata, od 1927 do 1931 roku, same zdjęcia kręcone były przez 180 dni. Niemal każdą scenę powtarzano w nieskończoność, ujęcie kupowania kwiatów od niewidomej kwiaciarki trafiło nawet do księgi rekordów – nakręcono aż 342 duble.

Reklama

Po ponad osiemdziesięciu latach od premiery arcydzieło Chaplina ogląda się ze wzruszeniem. Historyjka jest staroświecka, ale warsztat twórcy wciąż budzi respekt. Od scenariusza po napisy końcowe mamy do czynienia z dziełem świadomego perfekcjonisty, który reżyserii filmowej uczył się na własną rękę, wymyślał zasady i wcielał je w życie. O sile i znaczeniu Chaplinowskich prawideł świadczy chociażby słynna sekwencja rozgrywająca się na ringu bokserskim. Dynamiczna, niezwykle widowiskowa, rozegrana w muzycznym rytmie, stanowić może wzorzec dla kina spod znaku Quentina Tarantino.

Nieoczywisty finał udowodnia zaś, że kino wcale nie musi serwować oczywistej puenty. – Dobre jest obrzucanie się ciastkami z kremem, ale jeśli film tylko na tym polega, szybko staje się monotonny. Podstawą sukcesu jest znajomość człowieka – mówił reżyser. Chaplin zawsze znał nas lepiej od niejednego psychologa. Pokochał nasze grzechy.

ŚWIATŁA WIELKIEGO MIASTA | USA 1931 | reżyseria: Charles Chaplin | dystrybucja: Art House | czas: 87 min